sobota, 29 września 2012

Love Forbidden Prolog - Rozdzał 5



PROLOG

    
     Miłość jest grzechem…jeżeli nie możemy całego życia spędzić z człowiekiem, którego kochamy.”

     Siedząc i czekając na mojego chłopaka, dalej nie mogłam dopuścić do siebie myśli, że to będzie nasz koniec. Nie tak miało być. On był tylko przy mnie. Tylko jego miałam. Zawsze mogłam na niego liczyć, tylko z nim mogłam spędzać tak dobrze czas, jak z nikim innym.
     Patrząc na czyste, niebieskie niebo, po którym latały ptaki, starałam się uspokoić nerwy. To miał być nasz koniec, chwila pożegnania. Tak to jest, gdy ukochana osoba musi wyjechać z kraju i nie wiesz czy wróci. To jest straszne. Może nie jest to dla mnie najgorsza wieść, ale sprawia mi ogromny ból, który zawładnął moim ciałem. Po policzkach ciekły mi łzy. Nie chciałam by to tak się skończyło.
     - Cześć kochanie. – przywitał mnie najwspanialszy głos na ziemi.
     Wstałam do Adama, nic nie odpowiadając i od razu wtuliłam się w jego umięśniony tors okryty zwiewną koszulką.
     - Nie chcę się z tobą rozstawać. – szepnęłam patrząc mu w oczy.
     - Będzie dobrze, obiecuję. Zawsze możemy do siebie dzwonić, pisać.
     - To nie będzie to samo. Nie będę mogła cię przytulić, pocałować. – szlochałam w jego koszulkę.
     - Wiem… - wypuścił z ust powietrze.
     Staliśmy na środku ścieżki, nic nie mówiąc. Chciałam się nasycić jego zapachem, jego ciałem, jego głosem i całym nim.


 
ROZDZIAŁ 1

     „Kiedy tęsknię, zamykam powieki i jesteś…”

     Kolejny dzień przeleżany w łóżku z chusteczkami i słonymi kroplami na policzkach. Nie umiałam, albo może nie chciałam o nim zapomnieć, uświadomić sobie o jego nieobecności.
     - Mała, wyjdziesz w końcu z pokoju? – spytał tata przez uchylone drzwi.
     Teraz tylko on i Margaret mi zostali, moja przyjaciółka.  Mamy nie mam. Czemu? Odeszła dwa lata temu. Zmarła, ponieważ była chora na serce. To była największa tragedia w moim życiu.
     Więcej się nie zobaczymy. Adam?  Niestety został deportowany do Anglii, nie wiadomo czy w takiej sytuacji dostanie wizę . Powiedział, że wróci, ale czy to prawda? Nie wiem, mam tylko nadzieję, że nic mu się nie stanie podczas tej nieobecności.
     - Nie chcę. – odpowiedziałam smutna.
     - Kochanie, nie możesz ciągle przesiadywać w pokoju, nic nie jeść i płakać. Proszę cię. – podszedł do mnie tata i usiadł na brzegu łóżka.
     - Nie mam siły. – oklapłam na poduszki i przymknęłam powieki.
     - Jutro masz szkołę, też nie pójdziesz? – spytał.
     - Nie pójdę, oni mnie nienawidzą! – powiedziałam dobitnie.
     - Przesadzasz. – prychnął ojciec.
     - Ja przesadzam? Ja? Och proszę cię. Ciągle się ze mnie śmieją. W ostatnim tygodniu ta głupia menda, Ashley mnie oblała sokiem, ta niby niechcąco… A ten zrąbany dyrektor jej uwierzył. Pewnie mu obciąga na przerwach. – powiedziałam oschle i z wściekłością, przecierając z policzka łzy.  
     - Jak ty mówisz?! – spytał ojciec gwałtownie wstając i poważniejąc.
     - Mówię tylko i wyłącznie prawdę. A teraz daj mi spokój. Chcę być sama.
     Ojciec wyszedł, po kolejnej nieudanej próbie wyciągnięcia mnie z pokoju. Ja westchnęłam tylko głośno i czekałam aż o wszystkim zapomnę. Jeszcze tylko miesiąc i nie będę już widzieć tych idiotów ze szkoły. Będę miała spokój.

     Kolejny dzień, w końcu postanowiłam wstać i pójść do tej cholernej, chorej szkoły. Umyłam się, uczesałam i pomalowałam. Ubrałam na siebie zwykłą koszulkę i jeansy. Schodząc z plecakiem na ramieniu, zauważyłam jak tata robi śniadanie.
     - Witaj. - powiedział widocznie zadowolony z tego, że w końcu się ruszyłam.
     - Hej. - odpowiedziałam, siadając w kuchni przy stole i czekając na naleśniki, które tata smażył.
     - Słuchaj, dziś przyjdzie do nas mój kolega z pracy na kolację. Chciałbym, abyś trochę mi pomogła w robieniu czegoś do jedzenia.
     Pewnie znów jakiś staruch, z brodą jak mikołaj i ogromnym brzuchem niczym słoń. Fujj.
     - Jasne. - odpowiedziałam, mając to serio gdzieś.
     - Tylko proszę cię, on jest synem szefa firmy, więc chyba wiesz jak masz się zachować.
     - Tak, tak. - powiedziałam od niechcenia.
     - W lato wyjeżdżam. Ale porozmawiamy o tym później.  
     - A co ze mną? - spytałam zdziwiona decyzją taty, a tym bardziej, że wcześniej mi nic nie powiedział.
     - Wymyślimy coś...
     - Zostanę sama w domu. - zaapelowałam bez zastanowienia, jedząc naleśniki z syropem klonowym.
     - Nie ma mowy! - poinformował ojciec.
     - Niby dlaczego, mam już siedemnaście lat?! - w tej chwili byłam zła, dalej mnie traktuje jak dziecko.
     - Bo nie jesteś pełnoletnia i boję się o ciebie. A jeśli ci się coś stanie?  Nie chcę cię stracić, jak mamę. - widziałam jak po policzku spłynęła mu gorzka łza żalu, jednak on zaraz się odwrócił.
     Nic nie mówiąc, bo zbytnio nie wiedziałam co, odłożyłam do zlewu brudny talerz i wyszłam z kuchni, biorąc po drodze zielone jabłko. Następnie wychodząc z domu.
     Mi też jej zawsze brakowało, mojej mamy, ale co mogę na to poradzić. Straciliśmy ją oboje.
     Do szkoły nie mam daleko, jakieś piętnaście minut drogi przez park. Zostało mi jakieś dwadzieścia minut do dzwonka, więc powinnam spokojnie dojść.
     Dziś była bardzo ładna pogoda. Spokojnym krokiem podążałam do najgorszego miejsca na świecie. Gdy weszłam pierwszymi krokami na teren szkoły, zacisnęłam pięści i modliłam się, by chociaż ten dzisiejszy dzień przeżyć w miarę normalnie.
     - O ja pierdolę, niech mnie ktoś trzyma. - krzyknęła na cały głos śmiejąc się przy tym Ashley, widząc mnie idącą w stronę szafek. - Co to za bluzka? Ze śmietnika ją wytrzasnęłaś? - śmiała się w niebo głosy z tą swoją cała ekipą.
     Starałam się ją zignorować, jednak nie umiałam. Często jej słowa za bardzo wpadały mi w serce. Bolało mnie to. Za każdym razem, gdy mnie obrażała przed połową szkoły, raniło mnie to.
     Ominęłam ją, jak najszybciej idąc do klasy, w której zaraz miałam mieć matematykę.
    
     Postanowiłam sobie, że jutro spotkam się z Meg, moją przyjaciółką. Ona chodzi do innej szkoły. Poznałyśmy się w dość nietypowy sposób. Ja, idą pewnego dnia do taty do pracy, spotkałam tą dziewczynę w firmie i myślałam, że to recepcjonistka, a okazało się, że to taty kolegi z pracy córka.

     Zaraz po skończonych lekcjach, poszłam do domu rozmawiając przez telefon z Adamem.
     - I jak tam? - spytałam go, ciesząc się, że w końcu zadzwonił.
     Zawsze wiedział kiedy kończę lekcje, zawsze wtedy po mnie przyjeżdżał. Tak i teraz zadzwonił, kiedy skończyłam.
     - Normalnie, monotonnie. Tęsknię za tobą cholernie, teraz nie wiem, czy mnie wypuszczą z kraju, jak na razie. - słyszałam w jego głosie ból. 
     - Nie wiesz, jak bardzo bym chciała byś wrócił i to jak najszybciej. - tylko teraz o tym marzę, by wszystko było dobrze. By wrócił jak najprędzej. 
     - Zobaczymy, a teraz ja kończę, u mnie jest już dość późno. Zadzwonię jutro, pa, kocham cię.

     Minęły już dwa tygodnie od czasu gdy wyjechał. Jednak tęsknię za nim jak nigdy. Wiem ile czasu starał się o to by nie wyjechać, próbował na różne sposoby, jednak nic z tego nie wyszło. Musiał wylecieć do Wielkiej Brytanii, jego rodzinnego, deszczowego państwa.
     Nagle tata przysłał mi wiadomość.
     "Mała, pospiesz się, za dwie godziny będzie David, a musimy coś jeszcze ugotować."
     Cholera, zapomniałam. Za dużo myślę o Adamie. Muszę starć się przynajmniej w pewnym stopniu zapomnieć.
     Szybko zaczęłam biec, będąc w parku, zaczęłam wyciągać listę zakupów, nie patrząc przed siebie. Muszę kupić produkty, które będą mi potrzebne na dzisiejszy wieczór. Nagle w kogoś uderzyłam i wywaliłam się.
     - Jak chodzisz?! - spytałam wkurzona, podnosząc wzrok z ziemi.
     - To ty we mnie walnęłaś. - zaśmiał się chłopak, stojąc.
     - Co cię tak śmieszy, niby co!? – byłam zdenerwowana.
     Ten facet był przystojny. Miał jakieś dwadzieścia pięć lat. Blondyn, o niebieskich oczach. Był ubrany w garnitur, świetnie wyglądał.  Wyciągnął w moją stronę rękę, by pomóc mi wstać.
     - Jasne. - byłam wściekła. - Super, rozerwałam sobie jeszcze przez ciebie jeansy. - spojrzałam na tył spodni. -  Debil. - powiedziałam i szybko wstałam bez jego pomocy, ominęłam go i poszłam szybko do domu.
     Szczerze? Nie polubiła bym go. Zbyt pewny siebie.

     Zawiązałam sznurek od fartuszek i zaczęłam brać się za gotowanie. Tacie dawałam do roboty coś czego nie schrzani. On tylko umie robić jajecznicę i naleśniki, więc lepiej, żeby się nie dotykał do rzeczy, na których się nie zna.
     Postanowiłam więc zrobić sałatkę grecką, do tego indyka i inne tego typu potrawy. Tata mówił, że ma być to dobre i bardziej wykwintne. Nie rozumiem, jakby nie można było zrobić zwykłej kolacji, albo chociaż by grilla.
     Po skończeniu przygotowań na wizytę gościa, postanowiłam pójść się przebrać.  Na początku wzięłam długą i gorącą kąpiel, a potem ubrałam na siebie sukienkę, którą rok temu dostałam od mamy oraz buty na wysokim obcasie.  
     Gdy rozczesałam włosy i nałożyłam nowy makijaż, postanowiłam zejść na dół.




ROZDZIAŁ 2

     „Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz na co trafisz.”

     Mając jeszcze pół godziny do przyjścia naszego gościa, tata postanowił, że porozmawiamy na temat jego wyjazdu. Usiedliśmy przy stole w kuchni.
     - Nie będzie mnie dwa miesiące, jak nie dłużej. Mam wiele spraw pozałatwiać firmy we Włoszech.
     - W takim razie co ze mną? – denerwowało mnie to w ojcu, że nie daje mi się usamodzielnić. Próbować życia. Nigdy nie pozwalał mi chodzić na dyskoteki, żadne spacery wieczorne. Może dlatego nie mam życia towarzyskiego? Nie wiem. Mam tylko szczęście, że poznałam Adama.
     Poznałam go rok temu. Zaraz jak mama miała wypadek, byłam załamana. Siedząc sama w parku płakałam, było mi zimno, a do tego padał deszcz. Wtedy go poznałam, gdy zaproponował mi swoją bluzę i pójście do pobliskiej kawiarni na gorącą czekoladę. To były piękne, a zarazem najgorsze dni w moim życiu. Dzięki niemu zaczęłam odżywać i moje życie zaczęło w miarę normalnie funkcjonować jak wcześniej. Wiem, że on był tym jedynym. Dalej to wiem.
     - Ostatnio byłem u mojego kolegi z pracy, ten co dziś ma do nas wpaść. Powiedział, że na czas wakacji by wziął cię do siebie. Mieszka w pięknym miejscu. I ma konie. – dodał ostatnie zdanie.
     Super, wychodzi na to, że będę przez całe lato z śmierdzącymi końmi, na wsi i pewnie jeszcze brak Internetu i telewizji. Genialny pomysł.
     - I nic mi nie powiedziałeś?! – byłam wkurzona, nawet mnie nie spytał o zdanie. – Pomyślałeś może o mnie, czy ja chcę tam jechać?!
     - A gdzie chcesz jechać? Dobrze wiesz, że nie mamy tutaj rodziny. Spokojnie.
     - Spokojnie?! W tej chwili nie rozumiem zupełnie ciebie. Zostawiasz mnie samą, wyjeżdżasz sobie i masz mnie gdzieś! – wstałam z krzesła i oparłam się rękoma o blat stołu.
     - Nie mów tak. – krzyknął. – Jesteś dla mnie najważniejsza. Ale muszę wyjechać, nie, że chcę, ale muszę! Przecież ktoś musi zarabiać na twoje zakupy, ciuchy i inne zachcianki, tak?! Bo jak widzę sama jak na razie nie jesteś chętna do roboty. – widziałam jak był zdenerwowany.
     Jednak wizja o tym, że będę musiała spędzać z jakimś dziadem całe swoje wakacje mnie przeraża. Nie chcę! Mam tylko nadzieje, że Margaret będzie mnie odwiedzać.
     Nic już nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co. Widzę jak tata się stara, chce dla mnie dobrze, a ja to olewam.
     Nagle zadzwonił ktoś do drzwi, wiadomo było, że jest to ten pan David.
     - Ty idź otwórz, a ja pójdę wyjąć indyka z piekarnika.  – wyszeptałam i każde z nas poszło w swoją stronę.
     Po chwili usłyszałam jak tata wita się z tym kolegą. Ja zaniosłam do salonu przygotowane potrawy, po czym poszłam do nich.
     Gdy zobaczyłam tego pana Davida, prawie szczęka mi odpadła. To był ten … debil, znaczy ten koleś na którego wpadłam w parku. Boże, aż nie chciałam im się pokazywać. Wstyd na całego.
     - Dzień dobry. – przywitałam się z młodym kolesiem, który miło się uśmiechnął. 
     Wyglądał na takiego cwaniaczka. Jakoś tak z samego patrzenia nie wiedziałam co myśleć. Wygląda na takiego pewnego siebie, co mnie odrzuca.
     - Hej. – zaśmiał się, bo poznał mnie. – David Barthes.
     - Alexandra Richards. – spłonęłam rumieńcem.
     - To może chodźmy do salonu. – zaproponował tata, na co obydwoje skinęliśmy głowy i zaczęliśmy iść za moim ojcem.
     - Siadaj. – powiedziałam do pana Davida, trochę takim dziwnym głosem, co można było potraktować jak obelgę.
     - Alex, jak ty mówisz. – powiedział tata przez zaciśnięte zęby. – Siadaj. – teraz zaproponował to sam.
     - Taaa, a ty możesz. – zaapelowałam ironicznie.
     - Jeszcze raz tak się odezwiesz, pójdziesz do góry. – poinformował ojciec.
     - Daj spokój William, jeszcze dziesięć lat temu sami tacy byliśmy. – zaśmiał się.
     - Chyba ty… mi dożuć kolejną dychę to się zgodzę. – zaśmiał się z kolegą ojciec.

     Przez cały wieczór oni gadali o sprawach firmy, nudziło mnie to do potęgi. To było chyba nudniejsze niż oglądanie wszystkich odcinków „Mody na sukces.”
     - A właśnie David, w takim razie co z Alex? Mogła by ona być u ciebie to całe lato? Jeśli oczywiście nie sprawi ci to kłopotu, już rozmawialiśmy o tym, ale może się rozmyśliłeś.
     - Jasne, że może. Nie ma sprawy. Przecież to ja miałem jechać do tych Włoch, a przez mojego ojca zostaję i ty musisz jechać, zostawiając ją, więc nie ma innego wyjścia.
     - Dzięki. – powiedział ojciec zadowolony.
     - A ty nie masz nic przeciwko?- spytał mnie kolega taty.
     - I tak nikt nie chce znać mojego zdania, więc o co się rozchodzi? – spytałam naburmuszona jak małe dziecko.
     - Alex, dobrze wiesz, że nie ma innego wyjścia. – powiedział dobitnie ojciec, tak abym się mu już nie spierała.
     - Jasne… - westchnęłam.
     Oni potem dalej rozmawiali, a ja poszłam do siebie do pokoju. Nie miałam zamiaru z nimi siedzieć i wysłuchiwać, jak ta kampania reklamowa dobrze im poszła. Bo to mnie kompletnie nie interesuje. Zadzwonił do mnie Adam, z nim trochę porozmawiałam, a potem zasnęłam.

     Rano, wstając szybko umyłam się i ubrałam do szkoły. Zawiesiłam na ramię plecak i szybkim tempem zeszłam. Nie mając czasu na śniadanie, szybko wzięłam kolejne jabłko w rękę i wybiegłam z domu niczym struś. Nie miałam czasu, nie mogę się spóźnić. Tym bardziej, że pierwszą mam biologię z panią Brook.
     Wyciągając szybkim tempem książki z szafki, chciałam odejść, jednak zaraz zatrzasnęła mi szafkę Ashley, stając naprzeciw mnie ze swoją ekipą.
     - Ooo, kogo my tu mamy. – powiedziała swoim piskliwym głosikiem, śmiejąc się. – Kolejne ciuchy ze sklepu pod nazwą „śmietnik”? Ohhh. Biedactwo, niestety… nie każdy ma pieniądze na ubrania. – była cholernie chamska.
     - Daj mi spokój. – powiedziałam, omijając ją i jej znajomych.

     Wracając ze szkoły, zatrzymałam się w parku i usiadłam na trawie. Wyjęłam z plecaka swój notesik i zaczęłam gryzmolić różne obrazki. Nudziło mi się. Nie chciałam wracać do domu. Tam nie mam co robić, a uczyć się nie musze skoro niedługo zakończenie roku szkolnego, a bezczynnie siedzieć też nie mam po co. Lepiej nacieszyć się ciepłem słonecznym, leżąc na trawie w parku.
     - Alex? – ktoś za mną spytał.
     Odwróciłam się i ujrzałam moją przyjaciółkę Margaret, inaczej Meg.
     - Hej. – wstałam do niej i przytuliłam ją na powitanie.
     - Co porabiasz tak sama? Dawno w ogóle cię nie widziałam. Jak się trzymasz po wyjeździe Adama?
     - Tęsknię za nim. Chciałabym aby wrócił jak najszybciej, jednak jak na razie jest to mało możliwe.
     - No ta.
     - Wczoraj był u nas jakiś kolega z taty pracy i dowiedziałam się, że mam być u niego całe wakacje, bo tata jedzie do Włoch, kapujesz?
     - A ładny on chociaż jest? – spytała Meg.
     - Nie, no jest ładny. Ale zbyt taki cwaniakowaty.
     - Będziesz miała kogo podrywać. – zasugerowała.
     - Nie chce jego, chce Adama. – powiedziałam uparcie.  
     - Ale skoro nie ma go, to co będziesz tracić życie, korzystaj z niego póki możesz.
     - Na razie nie. – zakończyłam tym temat.





ROZDZIAŁ 3

     „Życie nie daje nam tego co chcemy, tylko to, co ma dla nas.”
  
     Rozmawiałam z Meg długo, siedząc w parku i plotkując o każdej rzeczy, która przyszła nam na język. Zapomniałam w ogóle o Bożym świecie. Nie zwracałam uwagi na czas. Po prostu nie przejmowałam się tym, co jest w tej chwili zbędne. Uwielbiałam z nią rozmawiać. Zawsze wiedziałam, że mogę jej o wszystkim powiedzieć, ponieważ zawsze mi coś doradzi i pomoże.
     - Dobra, ja już będę spadać. – powiedziała moja przyjaciółka, wstając i zawieszając swoją torbę na ramie.
     - Jasne, papa. – uśmiechnęłam się promiennie na jej odchodne.

     Powoli wstając z trawy, wzięłam swoje rzeczy i ruszyłam do domu. Gdy weszłam do mieszkania, zauważyłam kartkę na stole.
     „Cześć kochanie, musiałem wyjechać. Jutro wrócę po południu. Przepraszam cię, że znów mnie nie będzie, choć zaczyna się weekend.”
     Nie czekając dłużej, zadzwoniłam do Margaret i umówiłam się z nią, że dziś pójdziemy na imprezę. Rzadko mi się zdarza taka okazja, to czemu by nie wyjść w końcu zabawić się.

     Gdy zaczęłam się przygotowywać na wyjście z przyjaciółką, zadzwonił mój telefon. Prędko rzuciłam się do szafki, by zdążyć go odebrać. Okazało się, że był to Adam.
     - Hej kochanie. – usłyszałam jego głos.
     - Cześć. – powiedziałam wesoła, słysząc jego niebiański głos.
     - Co porabiasz? – spytał.
     - Nie uwierzysz. Taty nie ma i idę na imprezę, w końcu. – zaapelowałam dumna.
     - To rzeczywiście wspaniale. Szkoda, że mnie nie będzie przy tobie. Nie wiesz jak bardzo chciałbym cię teraz przytulić.
     - Też bym chciała. Strasznie. – posmutniałam nieco.
     - Przeżyjemy.
     - Mam nadzieję, tak cholernie tęsknię za tobą.
     - Ja też i to nie wiesz jak bardzo. – powiedział. – A teraz kończę, bo u mnie już jest późno w nocy, a musze się wyspać. Jutro idę na poszukiwanie w końcu jakiejś pracy.
     - Trzymam kciuki. Paa, kocham cię.
     - Ja cię też. – i rozłączył się.

     Odłożyłam na szafkę moją komórkę po czym poszłam się przygotować. Ubrałam na siebie krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach. Jak zawsze lekko się umalowałam, po czym czekałam na moją przyjaciółkę, by po mnie przyszła jak się umówiłyśmy.
     Siedząc w salonie i oglądając telewizję, w końcu przyszła Meg.
     - Dobra, to gdzie idziemy? – spytała z zaciszem.
     - Myślałam o tym klubie Euphoria. Podobno świetny.
     - Tam? Coś cienko idziesz. Pójdziemy do Klub Energy.
     - Niech ci będzie. – westchnęłam i tak bezsilna.

     Zaczyna się weekend, jest piątek, więc wiele ludzi tego wieczoru szło na imprezy czy na piwo ze znajomymi. Mijaliśmy już wiele osób, niektóre już pijane, inni dopiero jak ja z Meg szli do klubów zabawić się.
     Wchodząc do pomieszczenia, które z wierzchu było pokryte wielkimi neonami, zaczęłyśmy się rozglądać po lokalu. Widać, że będzie naprawdę świetnie.

     *Oczami Davida*

     Siedząc z kolegami w klubie, pijąc piwo rozmawialiśmy o dawnych czasach. Było to spotkanie z kolegami z liceum. Kurde, już ponad dziesięć lat zleciało od ukończenia szkoły. Jak za tym można się stęsknić, tym bardziej, że było wtedy tyle świetnych lasek.
     - Chłopaki, a pamiętacie Pamelę? Kujonka, którą Jessi rozdziewiczył. – Bill już był tak wcięty, że chyba nie wiedział co mówi, jednak wszyscy zaśmialiśmy się na wspomnienie tamtych lat.
     - To jest nic, w porównaniu jak ty próbowałeś poderwać panią od Matematyki… - wszyscy wybuchnęli śmiechem.
     - Dobrze wiesz, jaka była ładna. Leciała na mnie. – bronił się Bill.
     - Jasne. – przewrócił oczami Mark.
     - Zaraz przyjdę, idę do łazienki. – oznajmił Bill i odszedł od stolika, jednak wszyscy kontynuowaliśmy rozmowę.
     Kurde, ci to mają narąbane w głowach. Może i cholernie zmienili się od czasów liceum, pod względem wyglądu, ale od środka nic a nic. Dalej mają te same poglądy, a teksty dotyczące odpowiedzi nie zmieniły się.
     Spojrzałem na zegarek, dochodziła druga w nocy. No to nieźle się wszyscy zasiedzieliśmy.
     - Nie uwierzycie. – przyszedł z łazienki Bill. – Musicie to zobaczyć, jak laska rusza dupką na stole. – oznajmił widocznie zachwycony.
     Wszyscy się ruszyli z miejsca, tylko mnie to jakoś nie kręciło, jednak  by nie być gorszym poszedłem za nimi.
     Niedaleko parkietu na stole tańczyła jedna dziewczyna, była odwrócona tyłem, powoli się rozbierała. Była na samym staniku i spodenkach. Wszyscy faceci stali wokół niej, zachwycając się jej krągłościami. Nie powiem, mnie ona również się spodobała. Tylko w porównaniu do nich nie śliniłem się niczym pies.
     Ona tańczyła w rytm muzyki. Widać, że była już pijana. Po chwili się odwróciła, powoli odpinając swój stanik. Jeden facet aż z zachwytu gwizdnął. Przyjrzałem się bliżej tej dziewczynie i okazała się być to Alexandra, córka Williama. Szybko podbiegłem do tego stołu, przepychając się przez tłum napalonych frajerów i szybko ją stamtąd ściągnąłem. Założyłem na jej ramiona moją marynarkę i zacząłem się kierować ku wyjściu. Słyszałem jak wiele męszczyzn gwiżdże i krzyczy nie zadowolonych. Jednak nie chciałem potem mieć na sumieniu jej ojca. Nie mogłem na to patrzeć.
     - Co ty robisz?! – zaczęła krzyczeć.
     - Ratuję cię od napalonych, spoconych dupków. Wystarczy? – odpowiedziałem, biorąc ją do samochodu, po czym wróciłem do lokalu, by powiedzieć znajomym, że musze jechać. Zostawiłem na stole pieniądze i wyszedłem.

     Jadąc autem, zobaczyłem w lusterku jak ona śpi przytulona do mojej marynarki. Teraz nie wiedziałem co mam z nią zrobić. Jej ojca nie ma w domu, ponieważ wiem, że jechał do San Diego pozałatwiać sprawy firmy, a też nie wiedziałem jak bym miał dostać się do jej domu. Podjechałem pod jej mieszkanie i otworzyłem drzwi od samochodu. Zacząłem przeszukiwać jej spodnie, by znaleźć klucze od domu. Po chwili znalazłem.
     Wziąłem ją na ręce i poszliśmy do drzwi, w jakiś dziwny sposób od kluczyłem dom i wszedłem do niego z Alex na rękach.
     Zacząłem szukać jej pokój, wchodząc do każdego pomieszczenia, w końcu natrafiłem na jej królestwo. Można było rozpoznać je po maskotce na łóżku, swoich zdjęciach z jakimś chłopakiem na ścianie i plakatami różnych zespołów.
     Położyłem delikatnie ją na łóżko, po czym okryłem kołdrą.
     - Zostań. – szepnęła, gdy chciałem odejść.
     Zobaczyłem, że ma lekko otwarte oczy. Po chwili wstała po czym podeszła do mnie i bez zawahania zawiesiła dłonie na mojej szyi i pocałowała. Stałem jak słup soli. Hello, to jest córka kolegi z pracy. Więc, spróbowałem ją od siebie odczepić, by z powrotem się położyła i zasnęła. Była kompletnie pijana, nie będzie nic pamiętała z tego wszystkiego.
     Czułem od niej alkohol. Próbowałem, by w końcu zasnęła, jednak ona bez oporu, wpatrywała się w moją twarz. Siedziałem na skraju łóżka i czekałem, miałem nadzieję, że szybko zaśnie. Po chwili uniosła się i ponownie mnie pocałowała, siadając przodem na moje kolana.
     - Alex! – krzyknąłem w szepcie.
     - Co? – spytała z uśmiechem w oczach, patrząc na mnie, jednak ja nic nie odpowiedziałem. – Kochaj się ze mną. – szepnęła mi do ucha, przegryzając je lekko i rozpinając po kolei moje guziki od koszulki. Widziałem jak się uśmiecha, jednak mi nie było do żartów.
     - Nie, a teraz śpij. – powiedziałem stanowczo, po czym wziąłem ją z moich kolan, a ona już normalnie położyła się na łóżko i zasnęła. Ja pojechałem do domu.  
    
















ROZDZIAŁ 4

     „Po każdym dniu trzeba postawić kropkę, odwrócić kartkę i zacząć na nowo.”

     *Oczami Alex*

     Rano obudziłam się z okropnym bólem głowy. Pierwsze pytanie jakie mi się nasunęło dzisiejszego dnia, to JAK ja wróciłam do domu? Nie miałam siły by wstać, nic kompletnie nic nie pamiętam. Nie wiem co robiłam w tym klubie, po dwóch godzinach bycia tam. Nie wiem jak było, kogo poznałam, jaką muzykę puszczali. Nic. Chyba pierwszy raz tak zabalowałam.
     Powoli wstałam z łóżka, tak aby się nie wywalić, bo buzowało mi w głowie, jak nie wiem co. Gdy wstałam, zobaczyłam, że u moich stóp leży czyjaś marynarka, podniosłam ją i spojrzałam. Skąd ona się tu wzięła? Może z jakimś kolesiem przyszłam i ja z nim..? Nie, tak by była naga czy coś, choć stanik mam odpięty, więc mogło zacząć się coś dziać, a ja może po prostu usnęłam w trakcie? Nie wiem, naprawdę nie wiem.
     Poszłam do łazienki, rozebrałam się po czym,  weszłam do wanny. Było mi tak dobrze, ciepła woda ogrzewała moje ciało, a cisza powodowała relaks. Byłam odprężona, jednak po chwili przypomniało mi się coś. Co jest z Meg, gdzie ona jest? Pomyślałam, że potem do niej zadzwonię i zapytam jak tam, może nawet się dowiem co było ze mną. Jak trafiłam do domu i co robi u mnie jakiegoś kolesia marynarka.

     Poszłam pod dom mojej przyjaciółki i zadzwoniłam do drzwi, czekając aż ktoś mi otworzy. Po chwili pojawiła się jej mama.
     - Dzień dobry, jest Margaret? – spytałam.
     - Witaj, tak jest u siebie. Nie wiem, ale chyba jeszcze śpi. Możesz ją obudzić. – oznajmiła pani Johnson.
     - Dobrze.
     Podreptałam po długich, marmurowych schodach i otworzyłam drzwi do jej pokoju. Zobaczyłam ją pod kołdrą, spod której wystawała jej noga. Podeszłam do łóżka i zdjęłam z niej materiał.
     - Co ty do jasnej cholery robisz? – krzyknęła.
     - Wstawaj, zaraz jest pierwsza. – powiedziałam, nie powstrzymując śmiechu.
     Widząc ją z potarganymi włosami, rozmazanym makijażem i w samej bieliźnie, wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem.
     - Co rżysz? – syknęła, wkurzona na mnie, że ją obudziłam.
     - Spójrz w lustro, to zrozumiesz.
     Wstała, poszła do ubikacji i po chwili usłyszałam pisk.
     - Aaaaa! – krzyk.
     - Wiedziałam. – szepnęłam do siebie.

     Chodząc po centrum handlowym z Meg, rozmawiałyśmy o wczorajszych wydarzeniach. Ona miała tak jak ja, nic nie pamiętała. Teraz wiem, że nie dowiem się kogo to marynarka, ani nie będę wiedzieć co wczoraj wyprawiałam. Co obie robiłyśmy.

     Idąc z powrotem do domu, wykręciłam numer do Adama, chciałam z nim porozmawiać. Jednak to co usłyszałam, zabiło mnie. „Nie ma takiego numeru.” I teraz co mam zrobić? Tak bardzo chciałam go usłyszeć, jego głos. A teraz dowiaduję się, że nie ma numeru. Zmienił go? Skąd ja wezmę jego nowy numer? Mam nadzieję, że szybko do mnie zadzwoni.

     Weszłam wolnym krokiem na moją posesję, zobaczyłam przez okno, że pali się światło w salonie. Może oznaczać to tylko jedno, tata wrócił.
     Był już wieczór, ciemno i zimno. Szybkim pędem weszłam do domu i zdjęłam buty. Zza ściany słyszałam męskie rozmowy i śmiechy, jednak po chwili ucichły.
     - Kochanie wróciłaś? – spytał tata.
     - Tak. – powiedziałam głośno, by usłyszał.
     Poszłam zobaczyć do salonu. Był tam mój ojciec, pan David i dwóch jakiś gościów.
     - Dzień dobry. – przywitałam się.
     - I jak było? Co robiłaś jak mnie nie było? – spytał tata, patrząc na mnie.
     - Nic, siedziałam w domu. – skłamałam.
     Pan David dziwnie na mnie spojrzał i się uśmiechnął.
     - Czekaj, ja cię chyba skądś znam. – zmrużył jeden z gości taty.
     - Nie sądzę, Bill. – przerwał mu David.
     - Ja już będę szła do góry. – zaapelowałam, po czym ruszyłam do swojego królestwa.

     Siedziałam w pokoju i robiłam ostatnie wypracowanie tego roku. Za dwa tygodnie koniec roku szkolnego z czego się strasznie cieszę. Będąc w moim pokoju, zapukał do mnie?
     - Można wejść? – był to David.
     - Yyy… - zdziwiłam się. – Jasne.
     - Nie ładnie oszukiwać tatę. – powiedział, stojąc , a po chwili siadając na krześle niedaleko mnie.
     - Słucham? – nie wiedziałam do czego dąży.
     - No wiesz, ta wczorajsza impreza… - nabrał do ust dużą ilość powietrza, po czym powoli ją wypuścił.
     - Skąd o niej wiesz? – tylko żeby nie powiedział tacie.
     - Może stąd, że w klubie tańczyłaś na stole, rozbierając się, jedno szczęście, że cię zauważyłem w samą porę i wziąłem do domu. Taaa…
     - Mam nadzieję, że to koniec historii. – stwierdziłam.
     - No, pomijając to, że chciałaś się ze mną kochać, to tyle. – zrobiłam ogromne oczy, że co? – Ooo, moja marynarka. – zobaczył przewieszony na krześle część garnituru.
     - Przepraszam, jaa… Serio, przepraszam. Ja nie wiem co powiedzieć. Błagam nie mów tacie, ja byłam wtedy pijana. – byłam spanikowana sytuacją.
     - Spokojnie, nie powiem. I nie masz za co przepraszać, wiem co alkohol robi z człowiekiem.– uśmiechnął się z wyższością, w tej chwili miał mnie w garści, mógł zrobić co chce. Byłam w tej chwili jak marionetka, pod jego sterami. – Jednak następnym razem uważaj i nie pij tyle.
     I wyszedł, a ja nie mogłam nic wydusić.

     Nie wiedziałam co zrobić, do czego się zabrać. Byłam oszołomiona. Byłam w tej chwili jak zawieszona płyta. Jak robot, który się zaciął. Byłam pogubiona. Tańczyłam na stole? Rozbierając się? Szok. I…i… nie mogłam przepuścić tego przez myśl. I… chciałam się z nim kochać? Z nim? To raczej nie możliwe. Przecież…  Ja bym czegoś takiego nie zrobiła, w każdym razie świadoma. On jest w końcu kolegą z pracy mojego taty. To by było nie logiczne, nie możliwe.

     Idąc poniedziałkowego poranka do szkoły, ponownie próbowałam dodzwonić się do Adama, jednak dalej ta sama wiadomość „Nie ma takiego numeru.” Jednak nie to ciągle chodziło mi po głowie, tylko wczorajsza moja wymiana zdań z Davidem. To było jakieś chore.

     Zatrzasnęłam drzwiczki od szafki i chciałam iść, jednak pani „plastik is fantastic” zagrodziła mi przejście.
     - Kogo my tu mamy? Heh, Alex. Jak tam po piątkowej imprezie w Klubie? Podobno świetnie tańczysz na rurze. – zaśmiała się w niebo głosy, ośmieszając mnie. Nigdy nie umiałam jej się postawić, może dlatego, że miała swoją ekipę? Była znana?  Nie wiem, ale bałam się.  – Ciekawe kto cię przeleciał? Może jeszcze mieliście widownię? – spytała, śmiejąc się razem ze swoimi kumplami.
     Jak najszybciej ominęłam ją i pobiegłam do najbliższej łazienki i rozpłakałam się. Czemu zawsze mnie tak upokarza? Dlaczego? Nienawidzę ją całym moim małym, kruchym sercem. Jeszcze kiedyś pożałuje tego wszystkiego. Kiedyś los się odwróci i to ona będzie sama.
     Nie miałam już sił, chciałabym teraz być w ramionach Adama i tulić się do niego. Tylko tego potrzebowałam.





ROZDZIAŁ 5

     „Miłość jest jak wiatr, raz silniejsza, a raz słabsza.”

     Siedziałam w pokoju i patrzałam przez okno, jak pada deszcz. Delikatnie krople spływały po szybie, po czym sączyły się na balkonie i zmieniały się w kałużę. Tak bardzo bym chciała by zadzwonił do mnie Adam. By odezwał się słowem. By napisał głupiego sms’a, że tęskni. A nie, że on siedzi cicho, a ja siedzę i płaczę przez niego. Mógłby zadzwonić, powiedzieć, jak mu poszło z szukanie pracy. Jak tam jest. Cokolwiek.
     - Mała, chodź na obiad. – zawołał tata z dołu.
     - Nie mam ochoty. – odpowiedziałam, wrzeszcząc na cały dom.  

     Ostatni tydzień szkoły. Koniec z nauką, szkołą i Ashley. Jednak nie był to mój najlepszy czas w życiu. Adam nadal nic nie pisze, nie wiem co się z nim dzieje, Meg wyjechała gdzieś i co mogę powiedzieć? Jestem sama jak palec, jak bezdomny, zagubiony piesek, zgłodniały miłości.
     Siedząc na ławce w parku, rysowałam pejzaż parku. Krajobraz jaki się tu znajdował, czyli drzewa, zachód słońca i krzewy. Wszystko co było przede mną. W ten sposób próbowałam przynajmniej nie myśleć o Adamie, ponieważ malowaniem byłam tak pochłonięta, że o niczym nie myślałam. Jednak w pewnym momencie ktoś mi przerwał.
     - Ładnie malujesz. – usłyszałam obok siebie znany mi głos, po czym obróciłam głowę i zobaczyłam, że to pan David.
     - Dzień dobry, dziękuję. – powiedziałam, po czym wróciłam do pracy.
     - Codziennie tak tutaj jesteś? Bo praktycznie zawsze cię tu widzę.
     - Lubię tu przychodzić. Jest taka cisza i spokój.
     - Nie zaprzeczę.
     - A proszę pana.  Dlaczego się pan zgodził, bym u pana… - przerwał mi w tej chwili.
     - Błagam cię. – spojrzał na mnie wymownie, po czym dodał. – Nie mów ciągle „pan”, bo zaczyna mnie to denerwować. Nie jestem jeszcze taki stary, a skoro mamy razem mieszkać przez najbliższe dwa miesiące, to mów mi David.
     - Dobrze, David. Dlaczego się właściwie zgodziłeś bym u ciebie zamieszkała? –spytałam zaciekawiona odpowiedzią.
     - No już mówiłem, przeze mnie twój tata musi wyjechać, tak by został z tobą, a skoro jedzie, to będziesz w takim razie ze mną.
     - Aha. – westchnęłam.
     - Mam tylko nadzieję, że mnie znów nie pocałujesz w środku nocy jak wtedy. – zaśmiał się, a ja zdziwiłam się, wcześniej o tym nie wspominał.
     - Co?! – skrzywiłam się.
     - Pocałowałaś mnie. – a nagle spoważniał. – Więcej tego nie rób. – zaapelował.
     - Ale ja byłam pijana, nic nie pamiętam. Na trzeźwo, w życiu bym tego nie zrobiła. – broniłam się.
     - Wiem. – odparł. – Jednak wiedz, jaka jest różnica wieku…
     - Ile masz lat? – spytałam.
     - Trzydzieści dwa.
     - Wow. – zdziwiłam się z uśmiechem.
     - Ej, taki aż stary jeszcze nie jestem. – zaśmiał się.
     - Masz żonę? – spytałam. – Dzieci?
     - Żonę nie, a tym bardziej dzieci. Jeszcze nie znalazłem tej jedynej. Jednak mam jeszcze trochę czasu. – zauważył, ale posmutniał.
     - Właściwie o co ja cię pytam, to twoje prywatne sprawy, nie powinnam. Sorry. – zmieszałam się. – Chyba powinnam już iść.
     - Daj spokój. Powinniśmy się lepiej poznać, skoro masz u mnie mieszkać, prawda? I skończ przynajmniej malować.– patrzył na mnie, tymi swoimi niebieskimi oczami.
    Denerwował mnie, nie wiem czemu. Dalej na jego twarzy ciągle widziałam ten cwaniacki uśmieszek, irytuje to już mnie.
     - Jasne, ale może kiedy indziej, tata się już pewnie martwi, że nie wracam.
     - Jest dopiero osiemnasta. – spojrzał na zegarek, a potem na mnie.
     - Powiedz to jemu. – zaapelowałam, przewracając oczyma. – Dobra, ja idę, pa. – wzięłam swoje rysunki i pokierowałam się w stronę domu.

     Siedziałam w domu i się nudziłam. Kolejne razy próbowałam się dodzwonić do Adama, jednak dalej to samo słyszałam. Chyba ze sto razy wykręcałam jego numer.  
     - Chodź kolacja. – powiedział tata przez uchylone drzwi.
     - Już idę. – odłożyłam telefon na szafkę nocną po wielu nie udanych próbach dodzwonienia się do mojego ukochanego.
     Denerwowało mnie to, że nie odpowiada.

     Siedząc z tatą przy stole, zapadła między nami cisza, po tym jak powiedział, że za dwa dni mam już zacząć się pakować, bo musi za trzy dni wyjechać. Powiedział mi, że przyjedzie po mnie David i tyle. Mam być przygotowana. Przez ostatnie dwa dni szkoły będę już u kolegi mojego taty.

     Kolejny dzień szkoły. Siedziałam sama na ławce przed wejściem do szkoły. Nudziło mi się, więc po raz kolejny próbowałam dodzwonić się, może to jakaś usterka? Może po prostu coś w sieci telefonów nie gra. Jednak gdy tylko wykręcałam numer, zawsze to samo słyszałam. Mam już dość tego dzwonienia i słuchania w kółko tego samego „Nie ma takiego numeru.”
     Adam obiecywał, że będzie się odzywał. Mówił, że będzie dzwonił codziennie, a tu co? Nic, cisza.
     - Ooo, Alex. Słyszałam, że twój ex już cię nie kocha. Coś po ciebie nie przyjeżdża… - czułam się w tej chwili jak błazen. Po policzku spłynęła mi łza. – Oj, nie płacz. Może kiedyś ktoś cię zaakceptuje z wyglądem jaki masz. – śmiała się w niebo głosy. – Nie martw się, jest coś takiego jak operacje plastyczne… och, sorki. Na to trzeba mieć pieniądze. – śmiała się bez tchu ze swoją ekipą, jak zwykle. – Dobra, nie śmiejmy  się z biednych. – powiedziała Ashley, odwracając się i odchodząc ze swoimi znajomymi.

     Wracając do domu, płakałam. Wszystko w koło psuło się. Ashley nie chce mi dać spokoju, Adam nie dzwoni, tata wyjeżdża. Co jeszcze takiego okropnego mnie spotka?
     Usiadłam na ławkę w parku i wpatrywałam się we wszystko co mnie otacza. Zakochane pary, bawiące się dzieci, ptaki, drzewa. Wszystko tutaj było takie kolorowe, a ja się czułam jakby we mnie była sama szarość i czerń. Nie radziłam już sobie z tym wszystkim. Po prostu czułam się, jak wszyscy mnie opuszczają. Czułam się jak dziwadło, jestem non stop odtrącana. Nikogo nie obchodzę.

     Siedząc w swoim pokoju, powolnymi ruchami rozczesywałam swoje brąz włosy i przyglądałam się sobie w lustrze. Próbowałam dostrzec, co jest ze mną nie tak? Dlaczego wszyscy mnie tak traktują? Może rzeczywiście jestem brzydka, tak jak Ashley mówi. Do niczego się nie nadaję, a Adam przejrzał na oczy, że nie jestem taka ładna jak zawsze mi mówił? Nie wiem co już o tym wszystkim myśleć. Odechciało mi się już nawet wychodzić na ulicę, bojąc się, że znów ktoś mnie wyśmieje.
     Teraz nawet zaczynam zauważać plusy tego, że będę w jakiejś wsi przez całe lato. Nikt mnie nie będzie widział i nie będą mnie krytykować, choć wcale mnie nie znają. Może się jeszcze kiedyś wszystko ułoży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz