sobota, 29 września 2012

Love Forbidden Rozdział 20 - 24



ROZDZIAŁ 20

     „Bywa, że pierwszej miłości się nie zapomina, ale ona zawsze się kończy.”

     Stałam dalej nad nim i delikatnie całowałam jego szyję, gdy on przyglądał się mojemu obrazkowi. Delikatnie swoją dłonią zaczęłam wędrować pod jego koszulę. Uwielbiałam dotykać jego cudnego kaloryfera.
     - Alex? – szepnął.
     - Hmmm? – zamruczałam.
     - Kocham cię, wiesz? Ten obrazek jest piękny. – wstał, co spowodowało, że odczepiłam się od niego, jednak on po chwili przystawił mnie do biurka i zachłannie się wpił w moje usta. Po jakimś czasie prawie leżałam na tym stole, bo on tak na mnie napierał. Jednak mi się to podobało i podniecało.
     - David, Alex… - ktoś wszedł do gabinetu mojego chłopaka.
     Obydwoje oderwaliśmy się od siebie, po czym spojrzeliśmy w kierunku drzwi. Był to tata Davida i moja przyjaciółka, która już się zadziornie uśmiechała. Ja zeszłam jak najprędzej z biurka po czym przywitałam się jak najserdeczniej z ojcem mojego chłopaka.
     - To ja będę lecieć. – podeszłam do Davida, mówiąc mu to na ucho przytuliłam go i cmoknęłam w policzek.

     Krążyłyśmy z Meg po całej galerii, było tyle fajnych rzeczy na wystawach. Myślałam, że wszystko sobie zaraz kupię, ale nie, nie mogłam sobie na to pozwolić. Jednak nie szczędziłam sobie tym razem pieniędzy, kupowałam wszystko co mi się serio spodobało. Byłam może po prostu szczęśliwa i dlatego tak zaszalałam? Chyba tak.
     - Chodź, pójdziemy usiąść do tamtej kafejki i wszystko mi opowiesz. – zażądała pod koniec zakupów moja przyjaciółka.
     Siedziałyśmy na miękkich, skórzanych fotelach w końcu knajpy i zaczęłyśmy rozmawiać, trzymając w dłoniach nasze co dopiero kupione koktajle.
     - Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie zaraz po wiesz czym…? – spytała srogo, ale zabawnie moja przyjaciółka.
     - Zapomniałam. Nie bądź zła. – zrobiłam słodkie oczka.
     - No co ty, nie jestem. Ale widzę, że między wami układa się dobrze. – zauważyła.
     - Żebyś wiedziała. – westchnęłam na wspomnienie mojego Davida.
     - Ile masz zamiar jeszcze to ciągnąć? – spytała.
     - No jak to? – zdziwiłam się jej pytaniem, kompletnie go nie rozumiejąc.
     - Przecież wiadomo, że prędzej czy później się rozstaniecie. Więc nie ma co ukrywać.
     - Ja… - zacięłam się w tej chwili.
     - Nie mów, że go kochasz… - spytała z wielkimi oczami Meg.
     - Ja, ja… kocham go. – szepnęłam.
     - Czy ty wiesz co zrobiłaś? Rozkochałaś w sobie faceta czternaście lat starszego. On oczekuje od ciebie co innego i ty od niego. On chce zakładać pewnie rodzinę, a ty studiować i imprezować. Zobacz różnicę. Na początku zawsze jest super, fajnie, ale potem się to zmieni. I będziesz ty też to inaczej widziała.
     - Meg, ty nie wiesz jak jest między nami. – szepnęłam.
     - Dobra, o więcej nie pytam. Tylko ostrzegam. – poinformowała.  – A teraz mów… - rozweseliła się nagle, popijając łyka swojego czekoladowego koktajlu.
     - Że niby co mam mówić? – lekko uniosłam kącik ust.
     - No jaki jest?
     - W czym?
     - No jak w czym? W łóżku. – powiedziała zadowolona z siebie.
     - Meg, o co ty pytasz!? – powiedziałam ze śmiechem dosadnie.
     - O normalną, naturalną rzecz.
     - Oj, nie wyobrażasz sobie tego. On jest…mmm. Cudowny… - rozmarzyłam się.
     - Ile centymetrów!? – była coraz ciekawsza, co mnie coraz bardziej niepokoiło, a wręcz irytowało.
     - Nie powiem ci, właściwie co ciebie to… i tak ci go nie dam.
     - Wiem, ale muszę wiedzieć. Na wszelki wypadek.
     - Niby jaki? – podniosłam jedną brew.
     - No, a gdyby Davidowi się coś stało. A ty byś była na Antarktydzie i karmiła pingwiny, nie mając przy sobie żadnego telefonu? – kurde, jak ta dramatyzuje, aby się tylko czegokolwiek dowiedzieć.
     - Nie, mówię przecież, że nie. I dla kogo by się przydała taka informacja? – powiedziałam dobitnie. – Ale zaspokoił by cię. – dodałam, znów myśląc o moim chłopaku i prawie wywalając szklankę z moim truskawkowym koktajlem.
     - Wow, ty to jesteś szczęściara. Ojciec wyjechał, zostawić cię sam z Davidem. Nikt tobie i Davidowi wieczorami nie przeszkadza. Ja też tak chcę… - zaapelowała niby obrażona.
     - Oj, dramatyzujesz.
     - Ale ja mówię całkiem serio.
     - Przecież i tak niedługo zakończy się ta wasza cała sielanka. Więc nie rozumiem… Bardziej się boję reakcji ojca na mój i Davida związek, ale co tam. Za miesiąc dopiero przyjeżdża. No może trochę mniej niż miesiąc, ale co tam.
    - Zobaczysz jeszcze jak to szybko zleci. – szepnęła, opierając głowę o rękę.
     - Mam nadzieję, że nie.
     - A tak w ogóle co ci dał na urodziny? – spytała.
     - Bransoletkę i kolczyki. Śliczne są. Takich nigdy nie dostałam.
     - Ej, a powiedz… czy on ci kiedyś powiedział, że cię kocha? – spytała kolejny raz ciekawska.
     - Nommm… - westchnęłam. – A żebyś wiedziała jaki on jest romantyczny.
     - Wow. Jesteś kompletnie oczarowana nim.
     - Żebyś wiedziała. – westchnęłam.
   
     Wróciłyśmy do firmy, gdzie David już na mnie czekał. Pożegnałam się z moją przyjaciółką i poszłam do gabinetu mojego ukochanego w ręku z dziesięcioma torbami.
     - O kurczę, mała, coś ty tyle kupiła? – spytał, wstając od biurka.
     - Wiem, trochę zaszalałam, ale od czasu do czasu, to nie zaszkodzi prawda? – podeszłam do niego, tuląc się do jego umięśnionych ramion.
     - No dobra. A teraz co? Zbieramy się?
     - Okej.
     - Daj, ja wezmę te torby. – powiedział, po czym wziął swoją marynarkę zawiesił na łokciu, a jedną rękę wziął zakupy, a w drugą swoją walizkę.
     Siedzieliśmy w samochodzie i jechaliśmy.
     - Zabieram cię dziś na obiad do restauracji. – powiedział zadowolony z siebie.
     - Serio? – zdziwiłam się. – Ale David, przecież…
     - Nie ma ale…
     - Jest, przecież ja mogę coś ugotować.
     - Nie, dziś już mamy wolne od pracy.
     - Głupek. – zaśmiałam się.
     - No wiesz… - udawał zranionego, ale po chwili uśmiechnął się.
     Zjedliśmy w restauracji Plaza, po czym ruszyliśmy do domu.  

     Siedząc w salonie z Davidem zadzwonił mój telefon, akurat gdy wpiłam się mocniej w usta mojego ukochanego. Spojrzałam przelotnie na wyświetlacz i był to tata.
     - Halo? – odebrałam zadyszana.
     - Kochanie, co ty? Biegałaś? – spytał zdziwiony ojciec.
     - Nie, znaczy tak. – poprawiłam siebie. – Na dole była moja komórka, a musiałam z góry zbiec.
     - Aaa… A jak tam u ciebie i Davida? – spytał.
     - No nic. – szepnęłam. – On chyba jest u siebie w pokoju. – powiedziawszy to, poczułam na swojej szyi pocałunki mojego ukochanego.
     - Co wy tak mało rozmawiacie? – zapytał zdziwiony ojciec. – Zawsze jak do niego albo ciebie dzwonię, wydaje mi się jakbyście się nie lubili.
     - Ja i David nie lubić się? No wiesz tato… - David słysząc to, jeszcze mocniej przyciągnął mnie do siebie, przez co ledwo mogłam mówić. On całował mnie po szyi i jeździł swoimi delikatnymi dłońmi po moim brzuchu i talii. – Rozmawiamy czasem, ale wiesz… zbytnio nie mamy o czym. On jest znacznie starszy, jakie możemy mieć wspólne tematy...? – spytałam, mówiąc na poczekaniu cokolwiek, co przyszło mi do głowy.
     - No rzeczywiście, ale może pójdźcie raz do kina czy coś, albo wiesz co, zaraz do niego zadzwonię.
     - Daj spokój tato. – zaczęłam coraz głębiej oddychać.
     - Spokojnie… - chwila milczenia. – Co ty tak oddychasz, co?
     - Nic, wiesz co? Muszę chyba już kończyć, śpiąca jestem trochę. Papa. – pożegnałam się z ojcem
     - Dobranoc mała. – powiedział i rozłączył się.
     - Głupku. – szepnęłam do Davida. – Rozmawiałam z tatą, co mnie tak rozpraszałeś co? – spytałam.
     - Nie mogłem się oprzeć. – zaapelował cicho do mojego ucha.
    








ROZDZIAŁ 21

     Myśląc o przyszłości pomyśl o dniu dzisiejszym. To właśnie ten dzień pokaże Ci co to niewiadoma."

     Dzisiejszej nocy kompletnie nie mogłam zasnąć. Nie dość, że bolała mnie noga, to jeszcze wydawało mi się, jakby zbierało mi się to na mdłości. Strasznie się czułam, przeszło mi to dopiero koło trzeciej, od razu gdy mi przeszło, zasnęłam jak nigdy i spałam jak kamień.
     Poczułam, że ktoś całuje moje czoło. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
     - Hej skarbie. – szepnął mi do ucha David.
     - Mmmm… - wymruczałam zadowolona z takiego porannego powitania. – Która godzina? – spytałam.
     - Jedenasta, jak się spało?
     - Dobrze, a ty nie dziś w pracy? – szepnęłam.
     - Nie kochanie, dziś jest sobota przecież.
     - A, no tak, zapomniałam. – lekko otworzyłam oczy.
     Widząc jego idealną twarz nad sobą, mimowolnie uśmiechnęłam się sama do siebie. Położyłam swoją dłoń na jego miękki policzek i wpatrywałam się pilnie w jego świdrujące oczy.
     - Kocham cię, wiesz? – powiedział cicho.
     - Wiem, a wiesz co?
     - Co? – podniósł jedną brew.
     - Ja też cię kocham, jak wariatka.
     Po usłyszeniu tych słów, jego kąciki ust mimowolnie poszły w górę, po czym on delikatnie złożył na mych ustach pocałunek.
     - Co powiesz na wspólną kąpiel? – spytał.
     - Okej, ale jeszcze chwilę poleżmy. – szepnęłam, po czym on się położył, a ja się wtuliłam w jego ramiona.
     - Wiesz co? Tak myślę sobie, że może… wziąłbym parę dni wolnych i pojechalibyśmy gdzieś? – spytał, lekko uchylając głowę w moją stronę.
     - Gdzie? – szepnęłam, nieco zdziwiona, ale nie ukazując tego.
     - Wiesz, nigdzie daleko. Może Jamajka. – powiedział po chwili zastanowienia.
     - David, ja nie wiem czy jest to dobry pomysł.
     - Dlaczego?
     - Chodzi o to, że ojciec mnie nie puści, skoro jest tak daleko.
     - Przecież na pięć dni to wiesz, a nawet się nie dowie. – zaśmiał się ukochany.
     - Ale nie o to chodzi…
     - To o co? – dopytywał się.
     - Ja… Ja… Mnie na to nie stać, skoro ojciec nie będzie wiedział, to mi nie da kasy. A to nie jest tania inwestycja.
     - Daj spokój. Mój pomysł, ja stawiam.
     - Nie zgadzam się. Nie będziesz tylu pieniędzy na mnie wydawał. Nie ma nawet o czym mówić. – zaapelowałam dosadnie.
     - No, ale wytłumacz mi dlaczego? – dopytywał.
     - Po prostu nie. Możemy co najwyżej pojechać sobie do Vegas czy Los Angeles, nigdzie dalej.  – upierałam się przy swoim, nie mogłam się zgodzić, aby on płacił za mnie. Źle bym się z tym czuła.
     - Nie chcesz jechać na jamajkę? Gdzie jest ciepło? Podają ci drinki do leżaka? Nie chcesz?
     - Chcę, ale nie mogę na to pozwolić, abyś za mnie płacił, byś mi to fundował. I tak się dziwię, że zgodziłeś się mnie wziąć do domu.  – uniosłam się.
     - Przecież cię kocham.
     - Ale przed przyjęciem mnie tutaj jeszcze o tym nie wiedziałeś, więc widzisz.
     - No tak, ale niczego nie żałuję. – szepnął, delikatnie obracając się i będąc nade mną.
     Delikatnie dłonią, zakręcił za ucho kosmyki włosów, które zwisały na moją twarz, po czym zaczął całować mnie po szyi.
     - I tak mnie nie przekonasz, nawet tak… - przymknęłam oczy i delektowałam się tą chwilą.
     Uwielbiałam jak to robił. Po chwili jedną z rąk zjechał w dół, wzdłuż mojego brzucha, po czym zatrzymał się przy moich majtkach. Na chwilę się zatrzymał, nie będąc pewny, ale po chwili wsunął rękę do środka. Ja z rozkoszy rozsunęłam nogi, przy czym jego dłoń mnie pieściła. Stękałam i wzdychałam, przeklinałam i krzyczałam.
     - Może teraz cię przekonałem…? – spytał, szepcząc mi do ucha i wyjmując dłoń.
     - Kochanie, ja naprawdę nie mogę… - lekko posmutniałam.
     - Nie rozumiem, po prostu nie rozumiem. Staram się, a ty tego nie doceniasz. – widać, że był podirytowany.
     - Oczywiście, że doceniam, ale nie mogę cię tak wykorzystywać. Nie chcę.
     - No dobra, niech ci będzie, jak chcesz, ale obiecaj, że jeszcze kiedyś pojedziemy. – patrzył na mnie wyczekując mojego „tak, obiecuję”.
     - Dobrze. – nastała chwilowa cisza, po czym ja się odezwałam. – To może idziemy pod ten prysznic? – spytałam, wstając z łóżka.

     Gdy ubrałam na siebie długie, obcisłe, szare rurki i biało-czarną tunikę, postanowiłam, że dziś nie będę się malować. Nie ma to jak na razie najmniejszego sensu.
     Schodząc na skarpetkach do kuchni, poczułam pyszny zapach naleśników. Uwielbiałam to.
     - Mmm, co dziś jemy? – spytałam na wejściu.
     - Co powiesz na naleśniki z syropem klonowym? – zapytał David.
     - Pycha, mogę już jednego? – byłam głodna, ale już wiedziałam, że nie zdobędę łatwo naleśnika.
     - Pierw buziak.
     - Już dziś dostałeś. – powiedziałam opornie.
     - Taa, sam musiałem go sobie wziąć. A ja chcę abyś ty mi go teraz dała.
     - Później. – zakomunikowałam.
     - Nie, ja chcę teraz.
     - A ja chcę naleśnika. – widziałam, jak David już powoli wybucha śmiechem i ja nie lepsza. Śmialiśmy się, ale dzięki nieuwadze ukochanego, wzięłam talerz z naleśnikami i ruszyłam do stołu.
     - Ej! – powiedział przez śmiech mój chłopak.
     - No co?! Wszystkie chwyty dozwolone, co nie? – spytałam z cwaniackim uśmiechem.
     - Oj no dobra, ale jeszcze mi się odpłacisz. – zaśmiał się jeszcze trochę, po czym wrócił do smażenia kolejnych naleśników.

     Ze smakiem zjadłam prawie pięć naleśników, co mnie zdziwiło, ale co zrobić. Byłam zmęczona, potem głodna no i co z tego? Czasem lubię dobrze zjeść. Nie ma co zaprzeczać. Tym bardziej, że wczoraj nie jadłam kolacji, tylko późny obiad w restauracji z Davidem.

     W czasie gdy akurat siedzieliśmy w salonie i oglądając nudnawe komedie, zadzwonił do Davida telefon, który po chwili odebrał.
     - Halo? – zapytał do słuchawki. – Tato? Ale wiesz… Nie, nie wiem jakie ma plany, ale raczej te co ja… no dobra spytam. – po chwili oddalił od siebie telefon i zaczął mówić do mnie. – Co ty na to, aby jechać do rodziców na kolację? – spytał David.
     - Spoko.
     - Tak, powiedziała tak, więc gdzieś o dziewiętnastej będziemy. No… no… Dobra, pa. – odłożył telefon, naciskając przy tym czerwony klawisz.
     - To wieczór mamy zajęty.
     - Na to wychodzi. – szepnął.
     - A gdzie twoi rodzice mieszkają? – spytałam zaciekawiona.
     - W Santee.
     - Pamiętam jak moja mama tam pracowała… - przypomniało mi się, przez co nieco posmutniałam.
     - A tak właściwie co się z nią stało?
     - Umarła… ale wiesz co? Nie chcę o tym teraz rozmawiać, może kiedy indziej. – zrobiło mi się smutno na jej wspomnienie, ale co zrobić. Nic się nie da.
     - Dobrze, nie ma sprawy. – szepnął.



ROZDZIAŁ 22

    
     „Ludzie nie chcą znać prawdy, chętnie przyjmują kłamstwa, jeśli dają im lepsze samopoczucie.”

     Na kolację u rodziców Davida postanowiłam włożyć sukienkę, która była biała w czarne kwiatki i buty gladiatorki z wysokim obcasem. Gdy skończyłam się malować, przyglądałam się sobie w lustrze. Szczerze powiedziawszy byłam zadowolona z siebie i z tego jak wyglądałam.
     - Gotowa? – spytał David, wchodząc do mojego pokoju.
     - Jasne, już zaraz schodzę. – szepnęłam.
     On wyszedł, a ja wypachniłam się jeszcze moimi ulubionymi perfumami, założyłam buty i zeszłam zaraz za moim chłopakiem.
     - Jedziemy? – spytałam, przewieszając przez ramię swoją ulubioną, małą torebkę.
     - Jasne.
     Wzięłam w rękę już tylko mój sweterek i poszliśmy do David’a czarnego samochodu.
     Na dworze nie było jakiejś pięknej pogody. Nawet zaczęło kropić, ale nie przeszkadzało to jakoś bardzo.

     Po jakiś dwudziestu minutach, gdy byliśmy w Santee, David skręcił w bramę, po czym byliśmy na nie za dużej, ale ślicznej posesji z domem i fenomenalnym ogrodem. Budynek był w kolorze soczystej brzoskwini, a okna i drzwi w kolorze ciemnego drewna. Był to naprawdę śliczny domek. Nie za duży, nie za mały. Taki w sam raz.
     - Ślicznie tu. – szepnęłam do Davida, gdy podążaliśmy do wielkich, potężnych drzwi.
     - Teraz wiesz gdzie się urodziłem i wychowałem. – uśmiechnął się do mnie.
     - Noo.
     Mój ukochany zadzwonił do drzwi i czekaliśmy, aż ktoś nam otworzy. Po kilku sekundach otworzyła nam pani Marie.
     Kobieta była ubrana w odświętny nieco strój, a na to fartuszek. Po chwili już można było poczuć unoszące się wonie pysznych potraw.
     - Witajcie kochani. – powitała nas wesoła.
     - Dzień dobry. – przywitałam ją uściskiem dłoni, jednak ona jeszcze do tego mnie przytuliła.
     - Cześć mamo. – powiedział David do pani Barthes.
     - Wejdźcie. – powiedziała, po czym obydwoje posłusznie spełniliśmy jej prośbę.

     Siedzieliśmy przy stole pełnym potraw. Był kurczak, sałatki, przekąski, wszystko… I co najlepsze. Wszystko było pyszne. Nie mogłam się normalnie najeść. Heh.
     Po skończonej kolacji, pani Barthes przygotowała ciasto oraz herbatę, przy której zaczęliśmy rozmowę.
     - Słyszałem Alex, że za dwa tygodnie twój ojciec wraca, prawda? – spytał ojciec Davida.
     - Tak. – szepnęłam, upijając jeden łyk, jeszcze nieco ciepłej herbaty.
     - Pewnie już nie możesz się doczekać jego przyjazdu, nieprawdaż? – spytała z uśmiechem pani Marie.
    
     - Nie zaprzeczę, w końcu ponad trzy miesiące już go nie widziałam.
     - A jak tam Beth? – spytał pan Joseph swojego syna.
     - Później o tym porozmawiamy.
     - Ale dlaczego? Dawno jej nie widziałem.
     - No tak, wzięła tymczasowy urlop.
     - Heh, pamiętasz pierwszy dzień, jak do ciebie przyjechała? – zapytał, śmiejąc się pan Joseph.
     - Tak, to były czasy. Albo na studiach, jak wy mnie z nią i jej rodzicami odwiedziliście. – mój ukochany uśmiechał się i przypominał „ich” stare czasy.
     Oni coś tam dalej o niej mówili, a mi aż gorąco się zrobiło. Nie mogłam słuchaj o tej głupiej zołzie. Było to strasznie irytujące, tym bardziej, że wiedziałam, że ojciec Davida robi to specjalnie. On mnie nigdy nie lubił, ale żeby jeszcze coś takiego robić? Ciągle o niej drążyli temat, a David prowadził tą rozmowę i nie zwracał na mnie uwagi. Nawet na mnie nie spojrzał. Zaczęło mnie to już serio denerwować. Po pewnym czasie myślałam, że sam pan Joseph zaczyna namawiać go do Beth, jeszcze przy mojej obecności.
     Widziałam, że pani Marie zauważyła moją minę i stosunek do tej sytuacji.
     - Alex, chodź ze mną do kuchni. – powiedziała. – Pomożesz mi. – uśmiechnęła się serdecznie. Tylko ona była taka miła.
     Poszłyśmy do wielkiej, zielono-czarnej kuchni. Pomieszczenie było ogromne, a wszystko w środku wydawało się takie nowe, czyste. W ogóle nie używane.
     - Co mam wziąć? – spytałam pani Barthes, która opierała się tyłem od stołu.
     - Nic, ale po prostu widziałam jak reagujesz na ten temat. Widziałam smutek w twoich oczach, jak się czujesz, więc wzięłam cię tutaj. – patrzyła na mnie. – Wiem jak się czułaś. Ale mój mąż zawsze uważał, że do Davida pasuje tylko Beth, nawet jak była Julia.
     - No tak, ale wkurzało mnie nawet teraz to, że on miał mnie gdzieś. Nawe na mnie nie spojrzał. Ciągle było tylko Beth…Beth...Beth.
     - Niedługo pewnie skończą, jak podamy mały deser. Przez to wszystko, aż przypomniało mi się jak on był z Beth.
     - Co? – spytałam nie dowierzając, chciałam wierzyć, że się przesłyszałam.
     - To ty nie wiedziałaś? – była zdziwiona pani Barthes. - Oni byli ze sobą, nawet u nas wtedy spali i to razem, więc wiesz. Ale ich związek długo nie potrwał.
     Skończyłyśmy po tym temat nie mogłam tego słuchać.
     I tak pani Barthes zaczęła kroić ciasto, a ja przygotowywać talerzyki i herbatę. I rzeczywiście, gdy podaliśmy w końcu coś słodkiego, obydwoje się zamknęli i zaczęli jeść.    
     Dopiero teraz David sobie o mnie przypomniał, sunąc swoją dłonią po moim kolanie. Jednak ja wkurzona po prostu odepchnęłam ją. On spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, jednak ja odwróciłam twarz w stronę talerza, gdzie akurat nabierałam na widelczyk kolejny kawałek sernika.
     Gdy skończyliśmy, David zaczął.
     - My może już będziemy się zbierać. – zaapelował mój chłopak.
     - Synku, a może zostaniecie na noc. Popatrz jest godzina zaraz dwudziesta trzecia, jest ciemno, a na dworze burza. Co wam zaszkodzi? – była miła pani Marie.
     - Mamo, nie będziemy wam sprawiać kłopotu. – zakomunikował David.
     - Daj spokój, jaki kłopot? – spojrzała na niego jego mama. – Chodźcie. – powiedziała, po czym powędrowaliśmy za nią na górę. – Tutaj jest dla ciebie pokój. – wskazała na jedne drzwi. – Wszystko jest przygotowane, dobrze, że pomyślałam. A ty synku do siebie.
     I tak obydwoje mieliśmy osobne pokoje. Nawet się cieszyłam.
     - Mamo, my będziemy razem w pokoju. – zażądał David. – Chcemy być razem. – powiedział za nas dwoje co mi się nie spodobało.
     - Niekoniecznie. Mi będzie dobrze SAMEJ w tym pokoju. – zaapelowałam dosadnie.
     Ja patrzyłam na David’a zła. Nic mi nie powiedział na ten temat, nic. Kompletnie. On miał zakłopotaną minę, a ja byłam wręcz wściekła.
     - Kochanie, chodź porozmawiamy… - szepnął do mnie.
     - Nie chcę, teraz nie… - powiedziałam dosadnie, po czym weszłam do pokoju w którym dziś miałam spać.
     - Proszę cię. – zatrzymał mnie, chwytając za łokieć.
     - Powiedziałam nie. – krzyknęłam w szepcie. – Daj mi teraz spokój. – wysyczałam.
     Po chwili do pokoju weszła pani Barthes i dała mi ubranie w którym miałam spać, inaczej piżama. Po czym zaczęłam przygotowywać się do snu. Nakluczyłam już pokój, aby nikt nie wszedł i położyłam się.


ROZDZIAŁ 23

     „Bo i kłótnia może być darem - o ile nie dzieli, a oczyszcza i zbliża.”

     Leżałam na miękkim łożu, niczym z średniowiecza pod grubą i puszystą pierzyną. Tej nocy kompletnie nie potrafiłam zasnąć. Ciągle chodziło mi po głowie, to, że David mnie okłamał. Zawsze mówił, że on nie chciał jej, że on nie widział w niej kobiety dla siebie, a jednak. Byli razem. I nie ma co teraz zaprzeczać. Było mi z tym źle. Gdy pani Marie mi o tym mówiła, czułam się upokorzona. Tym, że nic nie wiedziałam, że byłam głupia, że o to nie spytałam, że on mnie okłamał. Wszystko teraz wydawało się takie ponure, a zarazem beznadziejne.
     Starałam się zasnąć i zapomnieć. Dopiero po długich przemyśleniach udało mi się zamknąć „na klucz” oczy i zasnąć wtulona w miękkie pierze.  
     Ranek. Obudziłam się przez promienie dobijające się przez powieki. Delikatnie otworzyłam swoje oczy, rozglądając się zaraz po pokoju, po czym przypominając sobie o wczorajszym. Nie chciało mi się wstawać. Leżałam jeszcze jakieś piętnaście minut, po czym wstałam i poszłam do łazienki, która znajdowała się w pokoju.
     Przemyłam twarz ziemną wodą, spoglądając na lustro. Wielkie wory pod oczami, a do tego rozmazany makijaż, którego zapomniałam przez to wszystko zmazać wczorajszego wieczoru. Wyglądałam niczym krwawa Marry z lustra. Wielkie, podkrążone, czarne oczy, płaskie włosy i ze smutną, a zarazem straszną miną spoglądająca w lustro.
     Gdy byłam ubrana i umyta, siedziałam na jednym z krzeseł na balkonie i wpatrywałam się w naturę, która znajdowała się w oddali.

     Po śniadaniu, przy którym była kompletna cisza, ja z Davidem pojechaliśmy do domu. Nie miałam z nim ochoty rozmawiać. Wszystko było oczywiste. On niejednokrotnie próbował mnie namówić do rozmowy. Abym mu powiedziała o co chodzi, za co jestem zła. Kurde, jakby sam nie wiedział.
     Zaraz po wejściu do domu, z szybkim pędem poszłam do siebie, do pokoju.
     - Alex poczekaj! – wołał za mną David, jednak ja się nie obracałam. – Kochanie proszę cię. – w końcu zatrzymał mnie za łokieć, przez który pociągnął mnie i musiałam się do niego odwrócić.
     - Czego chcesz?! – spytałam naburmuszona.
     - Dlaczego jesteś na mnie zła?
     - Zła? Jestem wściekła, rozumiesz?! – krzyknęłam.
     - To powiedz mi chociaż dlaczego?
     Nie wytrzymałam i wybuchnełam.
     - Okłamałeś mnie! Cały wczorajszy wieczór rozmawiałeś z ojcem jaka ta Beth cudowna, jaka niesamowita. Potem dowiedziałam się, że byłeś z tą idiotką, a do tego, że jeszcze z nią spałeś jak byliście u twoich rodziców. – wykrzyczałam mu prosto w twarz, która była jakieś pięć centymetrów przed moją.
     - Mała to nie tak. – szepnął, próbując chyba wymyślić jakiś argument na swoją obronę.
     - A jak? Powiedz mi, bo nie wiem. – spytałam ze sarkazmem, była dość długa chwila ciszy. – Widzisz, nie wymyślisz nic na poczekaniu. Daruj sobie. – odepchnęłam go z całych sił, co raczej aż tak nie poskutkowało, ale weszłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami i klucząc je.
     Z tej całej presji aż popłakałam się. Upadając na kolana na zimną powierzchnię.
     - Kochanie otwórz. – mówił David, pukając do drzwi. – Proszę cię, wysłuchaj mnie. To nie jest do końca tak. Okej, byłem z nią. Ale ile? Tydzień, może dwa. To było zaraz po śmierci Julii, jakieś dwa-trzy miesiące. Jeszcze wtedy po tym wszystkim się nie pozbierałem, a ojciec powiedział, że ulży mi, gdy znajdę sobie jakby taką „maskotkę pocieszenia”. Pomyślałem wtedy, że może czemu nie? Może zdołam nawet ją pokochać, ale niestety, nigdy więcej nic do niej nie czułem niż przyjaźń. Gdy sobie to uświadomiłem, zakończyłem to.
     - Ale spałeś z nią. – szepnęłam.
     - Nie spałem. – usłyszał. – To nie było łatwe. Mówię tobie, że było to tuż po śmierci Julii, nie potrafił bym. W każdym razie z nią.
     Teraz jeszcze bardziej się popłakałam, bo nie wiedziałam już w co wierzyć. Z jednej strony było to oczywiste, powinnam mu wierzyć, ale z drugiej strony nie umiałam, ciągle miałam przed oczami, że oni się kochają. Nie umiałam teraz wyrzucić tego z głowy.
     - Otworzysz? – szepnął mój ukochany.
     Ja nie czekając dłużej wstałam z drewnianych paneli i pokierowałam się do drzwi, które po chwili otworzyłam.
Nie patrząc w jego twarz, wtuliłam się w jego ciepłe i umięśnione ciało. On mocno mnie objął, jakby miał mnie zaraz stracić. Szlochałam w jego koszulę i miałam już tylko nadzieję, że mi powiedział prawdę.
     - Kocham cię, wiesz? – szepnęłam do niego.
     - A nie wiesz jak bardzo ja ciebie. – pocałował mnie w czółko, po czym spojrzał mi w oczy.   

     Jest niedziela wieczór, ja i David oglądamy zdjęcia z jego młodości. Niemal się posikałam gdy mi pokazał swoje zdjęcie z liceum. Kurde, jaki on był ulizany. Aż śmiech na Sali. A gdy był takim małym bąblem w wieku jakoś dwa latka, to już nie śmiech na Sali, ale na całej ziemi. Na niemal każdym zdjęciu bez majtek i poszarpanymi ciemnymi włoskami i wielkim uśmiechem na twarzy.
     - Ale i tak byłeś słodki. – szepnęłam na koniec.
     - No wiem. – powiedział nieśmiały, po czym obydwoje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
     - Żebyś widział zdjęcia, jak ja kiedyś wyglądałam. To była masakra.
     - Na pewno byłaś słodka.
     - Jasne… No, ale kiedyś ci pokażę.
     - Mam nadzieję.

     Kolejne dni mijały, a do ojca przyjazdu został niecały tydzień. Jest akurat piątek i czekam, aż David przyjdzie z pracy. Obiecał mi niby jakąś niespodziankę. Nie wiem co chce zrobić czy dać, ale jestem niezmiernie podekscytowana. Na jego przyjście uszykowałam pyszną obiadokolację, po czym poszłam się przebrać. Założyłam na siebie granatowe rurki i czarną bokserkę, a do tego czarne balerinki wsunęłam na stopy.
     Czekając na ukochanego w salonie, oglądałam nudnawe telenowele, które były strasznie nudne. Po jakiś trzydziestu minutach dopiero, ktoś otworzył drzwi do domu, a ja podekscytowana pobiegłam w podskokach. Był to oczywiście David, nie kto inny.
     - Hej! – krzyknęłam, rzucając jak zawszę się mu na szyję i wskakując na jego biodra, po czym wpijając się w jego gorące usta.
     - Ej, spokojnie. – zaśmiał się, gdy odczepiłam się od jego słodkich ust.
     - Nie lubisz tego, tak? – spytałam schodząc z niego.
     - Uwielbiam to, ale pierw chcę ci coś dać. – zaapelował, wyciągając mnie na dwór, po czym klucząc drzwi od domu i nakazując mi wejść do samochodu.
     - A powiesz mi co to jest? – spytałam zaciekawiona.
     - Zobaczysz.
     - Ale zrobiłam nam obiad, wystygnie.
     - To się najwyżej podgrzeje. – uśmiechnął się do mnie, a ja zaciekawiona wsiadłam do auta.

    














ROZDZIAŁ 24

     „Prezenty dostają tylko ci, którzy się mogą zrewanżować.”

     Nie mam pojęcia gdzie jechaliśmy. On raz skręcał, raz przez jakieś pustkowia jechał, ale nie długo. Po chwili zatrzymaliśmy się przy starym domku na wsi, zaraz obok San Diego.
     - Co my tutaj robimy? – spytałam, wtulając się w mojego ukochanego.
     - Chodź.
     On zapukał do małej chatki i czekaliśmy.
     Domek, jak domek. Mały, z czerwonym dachem i nie otynkowanymi ścianami. Z drewnianych drzwi schodziła farba, a okna były stare, niczym z lat dwudziestych.
     Nagle ktoś otworzył nam drzwi. Był to jakiś stary mężczyzna. Kompletnie nie wiedziałam co tu robimy. Po chwili usłyszałam jakieś głosy, okazało się, że to małe pieski.
     - Wejdźcie, czekałem na was. – odpowiedział starszy pan.
     Pokierowaliśmy się do dalszej części domu, skąd pochodziły piski szczeniaków.
     - Ale słodkie. – podeszłam do sześciu różnych i zaczęłam je głaskać. – O jej.
     Wszystkie były takie małe i chętne do zabawy. Tylko jeden był taki jakby samotny, niechętny. Leżał tylko na rogu kartonu w którym były i przyglądał mi się. Był taki brązowo-biały, z nieco przydługimi uszkami i czarnymi łapkami.
     - Nie mam co z nimi zrobić… - zaczął domownik. - … więc David zaoferował się, że jednego by wziął.
     - No kochanie… - podszedł do mnie, kucając obok mój ukochany. – Wybierz sobie. Sam nie wiedziałem czy się zdecydować na to, ale są słodkie.
     - One są cudowne. – aż prawie się popłakałam ze szczęścia.
     Zawsze marzyłam o tym, aby mieć psa. Nigdy go nie posiadałam, bo moja mama była uczulona, ale teraz to chyba bez różnicy.
     - To którego wybierasz? – spytał.
     - Tego. – wskazałam na samotną psinkę, o której wcześniej myślałam.
     - Weź go.
     Delikatnie podniosłam na rączki przestraszonego pieska, tuląc go do swojej piersi.  Był taki niewinny i samotny. Już go pokochałam, taki śliczny.
     - No, to cieszę się, że powoli maleje mi ich liczba. Mniej do uśpienia. – poinformował starszy pan.
     - Jak to? – spytałam, przerażona na wieść, że niedługo nie będą żyć.
     - Nikt ich nie chce, a co mam z nimi zrobić. Pojutrze przyjeżdża weterynarz i się nimi zajmie.
     - Biedactwa.
   
     I tak pojechaliśmy do domu. Jeszcze wstąpiliśmy tylko do sklepu zoologicznego, aby kupić najpotrzebniejsze rzeczy dla szczeniaczka i gotowe.
     - A jak mogę go nazwać?  -spytałam.
     - Jak chcesz?
     - To pomóż mi. - zaoferowałam.
     - A to dziewczynka czy chłopiec. – podniosłam pieska i zerknęłam, okazał się być chłopcem.
     - Pies. – zaapelowałam.
     - To może Chucky? – spytał David.
     - Nie, to brzmi jak z tego horrory „Laleczka Chucky”.
     - A karmelek?
     - Nie, a co myślisz o Łatek?
     - Świetnie. No to mamy łatka.
     - Dziękuję jeszcze raz za niego. – pocałowałam w policzek mojego chłopaka.
     - Tylko ten buziak? – zdziwił się prawie nie wybuchając śmiechem.
     - Powiedziałam też „Dziękuję.”
     - Wieczorem mi dasz! – powiedział uwodzicielsko mój ukochany.
     - Chyba śnisz. – zironizowałam poprzez śmiech.   
     - Jeszcze się przekonasz. – zamruczał.

     Leżąc na łóżku w samej bieliźnie i czekając, aż David opuści łazienkę, rozwiązywałam z nudów sudoku. Na ziemi, na dywaniku spał łatek, ślicznie kuląc się do swojego ciałka. On był taki uroczy.
     Gdy łazienka była wolna, a mój ukochany pałętał się w samym ręczniku na biodrach, weszłam pod prysznic.
     Obmyłam swoje ciało kokosowym żelem, po czym cała się wypłukałam wodą, aby cała biała piana ze mnie zeszła. Po wyjściu z kabiny, podeszłam do umywalki i umyłam ząbki, po czym włożyłam na siebie czystą bieliznę.
     Wychodząc z łazienki, zauważyłam, że David szuka czegoś w szafie, odwrócony do mnie tyłem.
     - Co robisz? – wyjrzałam zza jego ramienia.
     - Nic. – przerwał swoje dotychczasowe zajęcie i obrócił się do mnie, oplatając swoje ręce wokół mojej talii.
     - Co tak patrzysz? – spytałam, gdy on swoje ślepia wlepiał w moją twarz.
     - Mówiłem ci już kiedyś, że jesteś najpiękniejsza na świecie. – szepnął mi do ucha.
     - Nie myślisz, że dostaniesz. – cofnęłam się od niego.
     - Oj daj spokój. – i zaczął mnie gilgotać, a ja ledwo powstrzymywałam się od śmiechu.
     Po chwili padliśmy na łóżko, a ja się dalej śmiałam i nie mogłam opamiętać. W końcu on po chwili był nade mną. Prawie nagi, tylko w bokserkach, jak i ja w samej bieliźnie. Po niedługim czasie nasze usta złączyły się w jedność, a oddechy powoli zaczęły być ciężkie i głośne. Ja mruczałam z podziwu, nie mogąc powstrzymać się od rzucenia na niego. On powoli przymierzał się do odpięcia mi stanika, gdy nagle usłyszeliśmy szczekanie naszego pieska. Oboje odwróciliśmy się w jego stronę, a on biedny, na możliwość swoich sił szczekał i przyglądał się nam. Był taki piękny.
     - Ooo, chodź do mnie. – zaczęła mówić, schodząc z Davida i idąc do szczeniaka, biorąc go na rączki. – Jesteś taki słodki, tak? – zaczęłam się z nim bawić. – Moje maleństwo. Jesteś takim moim małym synkiem wiesz? Jesteś najsłodszy, tak? Jak ja cię kocham. – zaczęłam się z pieskiem drażnić, co on lubił.
     - No nie mogę uwierzyć, przegrałem z psem. – westchnął David, podnosząc się z łóżka.
     - Takie życie. Inni mają urok, inni charakter.
     - Chcesz powiedzieć, że jestem brzydki? – zaczął pytać, zadziornie się uśmiechając.
     - Tego nie powiedziałam. – zaczęłam się sprzeczać.
     - Ale zasugerowałaś.
     - Ale nie powiedziałam.
     - Osz ty. -  i zaczął mnie gilgotać, przez co puściłam pieska na miękką pierzynę, który zaraz zszedł na ziemię i wyszedł z pokoju. Gdy się uspokoiliśmy, mój ukochany był nade mną. – Serio jestem według ciebie brzydki? – spytał David.
     - Nie. – lekko wzięłam jego krótkie kosmyki włosów i zarzuciłam za ucho. – Jesteś cudowny. – lekko musnęłam jego wargi. – Serio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz