ROZDZIAŁ 20
„Bywa, że pierwszej miłości się nie
zapomina, ale ona zawsze się kończy.”
Stałam dalej nad nim i delikatnie
całowałam jego szyję, gdy on przyglądał się mojemu obrazkowi. Delikatnie swoją
dłonią zaczęłam wędrować pod jego koszulę. Uwielbiałam dotykać jego cudnego
kaloryfera.
- Alex? –
szepnął.
- Hmmm? –
zamruczałam.
- Kocham cię,
wiesz? Ten obrazek jest piękny. – wstał, co spowodowało, że odczepiłam się od
niego, jednak on po chwili przystawił mnie do biurka i zachłannie się wpił w
moje usta. Po jakimś czasie prawie leżałam na tym stole, bo on tak na mnie
napierał. Jednak mi się to podobało i podniecało.
- David, Alex… -
ktoś wszedł do gabinetu mojego chłopaka.
Obydwoje
oderwaliśmy się od siebie, po czym spojrzeliśmy w kierunku drzwi. Był to tata
Davida i moja przyjaciółka, która już się zadziornie uśmiechała. Ja zeszłam jak
najprędzej z biurka po czym przywitałam się jak najserdeczniej z ojcem mojego
chłopaka.
- To ja będę
lecieć. – podeszłam do Davida, mówiąc mu to na ucho przytuliłam go i cmoknęłam
w policzek.
Krążyłyśmy z Meg
po całej galerii, było tyle fajnych rzeczy na wystawach. Myślałam, że wszystko
sobie zaraz kupię, ale nie, nie mogłam sobie na to pozwolić. Jednak nie
szczędziłam sobie tym razem pieniędzy, kupowałam wszystko co mi się serio
spodobało. Byłam może po prostu szczęśliwa i dlatego tak zaszalałam? Chyba tak.
- Chodź,
pójdziemy usiąść do tamtej kafejki i wszystko mi opowiesz. – zażądała pod
koniec zakupów moja przyjaciółka.
Siedziałyśmy na
miękkich, skórzanych fotelach w końcu knajpy i zaczęłyśmy rozmawiać, trzymając
w dłoniach nasze co dopiero kupione koktajle.
- Dlaczego nie
zadzwoniłaś do mnie zaraz po wiesz czym…? – spytała srogo, ale zabawnie moja
przyjaciółka.
- Zapomniałam.
Nie bądź zła. – zrobiłam słodkie oczka.
- No co ty, nie
jestem. Ale widzę, że między wami układa się dobrze. – zauważyła.
- Żebyś
wiedziała. – westchnęłam na wspomnienie mojego Davida.
- Ile masz zamiar
jeszcze to ciągnąć? – spytała.
- No jak to? –
zdziwiłam się jej pytaniem, kompletnie go nie rozumiejąc.
- Przecież
wiadomo, że prędzej czy później się rozstaniecie. Więc nie ma co ukrywać.
- Ja… - zacięłam
się w tej chwili.
- Nie mów, że go
kochasz… - spytała z wielkimi oczami Meg.
- Ja, ja… kocham
go. – szepnęłam.
- Czy ty wiesz co
zrobiłaś? Rozkochałaś w sobie faceta czternaście lat starszego. On oczekuje od
ciebie co innego i ty od niego. On chce zakładać pewnie rodzinę, a ty studiować
i imprezować. Zobacz różnicę. Na początku zawsze jest super, fajnie, ale potem
się to zmieni. I będziesz ty też to inaczej widziała.
- Meg, ty nie
wiesz jak jest między nami. – szepnęłam.
- Dobra, o więcej
nie pytam. Tylko ostrzegam. – poinformowała.
– A teraz mów… - rozweseliła się nagle, popijając łyka swojego
czekoladowego koktajlu.
- Że niby co mam
mówić? – lekko uniosłam kącik ust.
- No jaki jest?
- W czym?
- No jak w czym?
W łóżku. – powiedziała zadowolona z siebie.
- Meg, o co ty
pytasz!? – powiedziałam ze śmiechem dosadnie.
- O normalną,
naturalną rzecz.
- Oj, nie
wyobrażasz sobie tego. On jest…mmm. Cudowny… - rozmarzyłam się.
- Ile
centymetrów!? – była coraz ciekawsza, co mnie coraz bardziej niepokoiło, a
wręcz irytowało.
- Nie powiem ci,
właściwie co ciebie to… i tak ci go nie dam.
- Wiem, ale muszę
wiedzieć. Na wszelki wypadek.
- Niby jaki? –
podniosłam jedną brew.
- No, a gdyby Davidowi
się coś stało. A ty byś była na Antarktydzie i karmiła pingwiny, nie mając przy
sobie żadnego telefonu? – kurde, jak ta dramatyzuje, aby się tylko czegokolwiek
dowiedzieć.
- Nie, mówię
przecież, że nie. I dla kogo by się przydała taka informacja? – powiedziałam
dobitnie. – Ale zaspokoił by cię. – dodałam, znów myśląc o moim chłopaku i
prawie wywalając szklankę z moim truskawkowym koktajlem.
- Wow, ty to
jesteś szczęściara. Ojciec wyjechał, zostawić cię sam z Davidem. Nikt tobie i
Davidowi wieczorami nie przeszkadza. Ja też tak chcę… - zaapelowała niby
obrażona.
- Oj,
dramatyzujesz.
- Ale ja mówię
całkiem serio.
- Przecież i tak
niedługo zakończy się ta wasza cała sielanka. Więc nie rozumiem… Bardziej się
boję reakcji ojca na mój i Davida związek, ale co tam. Za miesiąc dopiero
przyjeżdża. No może trochę mniej niż miesiąc, ale co tam.
- Zobaczysz
jeszcze jak to szybko zleci. – szepnęła, opierając głowę o rękę.
- Mam nadzieję,
że nie.
- A tak w ogóle
co ci dał na urodziny? – spytała.
- Bransoletkę i
kolczyki. Śliczne są. Takich nigdy nie dostałam.
- Ej, a powiedz…
czy on ci kiedyś powiedział, że cię kocha? – spytała kolejny raz ciekawska.
- Nommm… -
westchnęłam. – A żebyś wiedziała jaki on jest romantyczny.
- Wow. Jesteś
kompletnie oczarowana nim.
- Żebyś
wiedziała. – westchnęłam.
Wróciłyśmy do
firmy, gdzie David już na mnie czekał. Pożegnałam się z moją przyjaciółką i
poszłam do gabinetu mojego ukochanego w ręku z dziesięcioma torbami.
- O kurczę, mała,
coś ty tyle kupiła? – spytał, wstając od biurka.
- Wiem, trochę
zaszalałam, ale od czasu do czasu, to nie zaszkodzi prawda? – podeszłam do
niego, tuląc się do jego umięśnionych ramion.
- No dobra. A
teraz co? Zbieramy się?
- Okej.
- Daj, ja wezmę
te torby. – powiedział, po czym wziął swoją marynarkę zawiesił na łokciu, a
jedną rękę wziął zakupy, a w drugą swoją walizkę.
Siedzieliśmy w
samochodzie i jechaliśmy.
- Zabieram cię
dziś na obiad do restauracji. – powiedział zadowolony z siebie.
- Serio? –
zdziwiłam się. – Ale David, przecież…
- Nie ma ale…
- Jest, przecież
ja mogę coś ugotować.
- Nie, dziś już
mamy wolne od pracy.
- Głupek. –
zaśmiałam się.
- No wiesz… -
udawał zranionego, ale po chwili uśmiechnął się.
Zjedliśmy w
restauracji Plaza, po czym ruszyliśmy do domu.
Siedząc w salonie
z Davidem zadzwonił mój telefon, akurat gdy wpiłam się mocniej w usta mojego
ukochanego. Spojrzałam przelotnie na wyświetlacz i był to tata.
- Halo? –
odebrałam zadyszana.
- Kochanie, co
ty? Biegałaś? – spytał zdziwiony ojciec.
- Nie, znaczy
tak. – poprawiłam siebie. – Na dole była moja komórka, a musiałam z góry zbiec.
- Aaa… A jak tam
u ciebie i Davida? – spytał.
- No nic. –
szepnęłam. – On chyba jest u siebie w pokoju. – powiedziawszy to, poczułam na
swojej szyi pocałunki mojego ukochanego.
- Co wy tak mało
rozmawiacie? – zapytał zdziwiony ojciec. – Zawsze jak do niego albo ciebie
dzwonię, wydaje mi się jakbyście się nie lubili.
- Ja i David nie
lubić się? No wiesz tato… - David słysząc to, jeszcze mocniej przyciągnął mnie
do siebie, przez co ledwo mogłam mówić. On całował mnie po szyi i jeździł
swoimi delikatnymi dłońmi po moim brzuchu i talii. – Rozmawiamy czasem, ale
wiesz… zbytnio nie mamy o czym. On jest znacznie starszy, jakie możemy mieć
wspólne tematy...? – spytałam, mówiąc na poczekaniu cokolwiek, co przyszło mi
do głowy.
- No
rzeczywiście, ale może pójdźcie raz do kina czy coś, albo wiesz co, zaraz do
niego zadzwonię.
- Daj spokój
tato. – zaczęłam coraz głębiej oddychać.
- Spokojnie… -
chwila milczenia. – Co ty tak oddychasz, co?
- Nic, wiesz co?
Muszę chyba już kończyć, śpiąca jestem trochę. Papa. – pożegnałam się z ojcem
- Dobranoc mała.
– powiedział i rozłączył się.
- Głupku. –
szepnęłam do Davida. – Rozmawiałam z tatą, co mnie tak rozpraszałeś co? –
spytałam.
- Nie mogłem się
oprzeć. – zaapelował cicho do mojego ucha.
ROZDZIAŁ 21
„Myśląc
o przyszłości pomyśl o dniu dzisiejszym. To właśnie ten dzień pokaże Ci co to
niewiadoma."
Dzisiejszej nocy kompletnie nie mogłam
zasnąć. Nie dość, że bolała mnie noga, to jeszcze wydawało mi się, jakby
zbierało mi się to na mdłości. Strasznie się czułam, przeszło mi to dopiero
koło trzeciej, od razu gdy mi przeszło, zasnęłam jak nigdy i spałam jak kamień.
Poczułam, że ktoś
całuje moje czoło. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Hej skarbie. –
szepnął mi do ucha David.
- Mmmm… -
wymruczałam zadowolona z takiego porannego powitania. – Która godzina? –
spytałam.
- Jedenasta, jak
się spało?
- Dobrze, a ty
nie dziś w pracy? – szepnęłam.
- Nie kochanie,
dziś jest sobota przecież.
- A, no tak,
zapomniałam. – lekko otworzyłam oczy.
Widząc jego
idealną twarz nad sobą, mimowolnie uśmiechnęłam się sama do siebie. Położyłam
swoją dłoń na jego miękki policzek i wpatrywałam się pilnie w jego świdrujące
oczy.
- Kocham cię,
wiesz? – powiedział cicho.
- Wiem, a wiesz
co?
- Co? – podniósł
jedną brew.
- Ja też cię
kocham, jak wariatka.
Po usłyszeniu
tych słów, jego kąciki ust mimowolnie poszły w górę, po czym on delikatnie
złożył na mych ustach pocałunek.
- Co powiesz na
wspólną kąpiel? – spytał.
- Okej, ale jeszcze
chwilę poleżmy. – szepnęłam, po czym on się położył, a ja się wtuliłam w jego
ramiona.
- Wiesz co? Tak
myślę sobie, że może… wziąłbym parę dni wolnych i pojechalibyśmy gdzieś? –
spytał, lekko uchylając głowę w moją stronę.
- Gdzie? –
szepnęłam, nieco zdziwiona, ale nie ukazując tego.
- Wiesz, nigdzie
daleko. Może Jamajka. – powiedział po chwili zastanowienia.
- David, ja nie
wiem czy jest to dobry pomysł.
- Dlaczego?
- Chodzi o to, że
ojciec mnie nie puści, skoro jest tak daleko.
- Przecież na
pięć dni to wiesz, a nawet się nie dowie. – zaśmiał się ukochany.
- Ale nie o to
chodzi…
- To o co? –
dopytywał się.
- Ja… Ja… Mnie na
to nie stać, skoro ojciec nie będzie wiedział, to mi nie da kasy. A to nie jest
tania inwestycja.
- Daj spokój. Mój
pomysł, ja stawiam.
- Nie zgadzam
się. Nie będziesz tylu pieniędzy na mnie wydawał. Nie ma nawet o czym mówić. –
zaapelowałam dosadnie.
- No, ale wytłumacz
mi dlaczego? – dopytywał.
- Po prostu nie.
Możemy co najwyżej pojechać sobie do Vegas czy Los Angeles, nigdzie dalej. – upierałam się przy swoim, nie mogłam się
zgodzić, aby on płacił za mnie. Źle bym się z tym czuła.
- Nie chcesz jechać
na jamajkę? Gdzie jest ciepło? Podają ci drinki do leżaka? Nie chcesz?
- Chcę, ale nie
mogę na to pozwolić, abyś za mnie płacił, byś mi to fundował. I tak się dziwię,
że zgodziłeś się mnie wziąć do domu. –
uniosłam się.
- Przecież cię
kocham.
- Ale przed
przyjęciem mnie tutaj jeszcze o tym nie wiedziałeś, więc widzisz.
- No tak, ale
niczego nie żałuję. – szepnął, delikatnie obracając się i będąc nade mną.
Delikatnie
dłonią, zakręcił za ucho kosmyki włosów, które zwisały na moją twarz, po czym
zaczął całować mnie po szyi.
- I tak mnie nie
przekonasz, nawet tak… - przymknęłam oczy i delektowałam się tą chwilą.
Uwielbiałam jak
to robił. Po chwili jedną z rąk zjechał w dół, wzdłuż mojego brzucha, po czym
zatrzymał się przy moich majtkach. Na chwilę się zatrzymał, nie będąc pewny,
ale po chwili wsunął rękę do środka. Ja z rozkoszy rozsunęłam nogi, przy czym
jego dłoń mnie pieściła. Stękałam i wzdychałam, przeklinałam i krzyczałam.
- Może teraz cię
przekonałem…? – spytał, szepcząc mi do ucha i wyjmując dłoń.
- Kochanie, ja
naprawdę nie mogę… - lekko posmutniałam.
- Nie rozumiem,
po prostu nie rozumiem. Staram się, a ty tego nie doceniasz. – widać, że był
podirytowany.
- Oczywiście, że
doceniam, ale nie mogę cię tak wykorzystywać. Nie chcę.
- No dobra, niech ci będzie, jak chcesz, ale
obiecaj, że jeszcze kiedyś pojedziemy. – patrzył na mnie wyczekując mojego
„tak, obiecuję”.
- Dobrze. –
nastała chwilowa cisza, po czym ja się odezwałam. – To może idziemy pod ten
prysznic? – spytałam, wstając z łóżka.
Gdy ubrałam na
siebie długie, obcisłe, szare rurki i biało-czarną tunikę, postanowiłam, że
dziś nie będę się malować. Nie ma to jak na razie najmniejszego sensu.
Schodząc na
skarpetkach do kuchni, poczułam pyszny zapach naleśników. Uwielbiałam to.
- Mmm, co dziś
jemy? – spytałam na wejściu.
- Co powiesz na
naleśniki z syropem klonowym? – zapytał David.
- Pycha, mogę już
jednego? – byłam głodna, ale już wiedziałam, że nie zdobędę łatwo naleśnika.
- Pierw buziak.
- Już dziś
dostałeś. – powiedziałam opornie.
- Taa, sam
musiałem go sobie wziąć. A ja chcę abyś ty mi go teraz dała.
- Później. –
zakomunikowałam.
- Nie, ja chcę
teraz.
- A ja chcę
naleśnika. – widziałam, jak David już powoli wybucha śmiechem i ja nie lepsza.
Śmialiśmy się, ale dzięki nieuwadze ukochanego, wzięłam talerz z naleśnikami i
ruszyłam do stołu.
- Ej! –
powiedział przez śmiech mój chłopak.
- No co?!
Wszystkie chwyty dozwolone, co nie? – spytałam z cwaniackim uśmiechem.
- Oj no dobra,
ale jeszcze mi się odpłacisz. – zaśmiał się jeszcze trochę, po czym wrócił do
smażenia kolejnych naleśników.
Ze smakiem
zjadłam prawie pięć naleśników, co mnie zdziwiło, ale co zrobić. Byłam
zmęczona, potem głodna no i co z tego? Czasem lubię dobrze zjeść. Nie ma co
zaprzeczać. Tym bardziej, że wczoraj nie jadłam kolacji, tylko późny obiad w
restauracji z Davidem.
W czasie gdy
akurat siedzieliśmy w salonie i oglądając nudnawe komedie, zadzwonił do Davida
telefon, który po chwili odebrał.
- Halo? – zapytał
do słuchawki. – Tato? Ale wiesz… Nie, nie wiem jakie ma plany, ale raczej te co
ja… no dobra spytam. – po chwili oddalił od siebie telefon i zaczął mówić do mnie.
– Co ty na to, aby jechać do rodziców na kolację? – spytał David.
- Spoko.
- Tak,
powiedziała tak, więc gdzieś o dziewiętnastej będziemy. No… no… Dobra, pa. –
odłożył telefon, naciskając przy tym czerwony klawisz.
- To wieczór mamy
zajęty.
- Na to wychodzi.
– szepnął.
- A gdzie twoi
rodzice mieszkają? – spytałam zaciekawiona.
- W Santee.
- Pamiętam jak
moja mama tam pracowała… - przypomniało mi się, przez co nieco posmutniałam.
- A tak właściwie
co się z nią stało?
- Umarła… ale
wiesz co? Nie chcę o tym teraz rozmawiać, może kiedy indziej. – zrobiło mi się
smutno na jej wspomnienie, ale co zrobić. Nic się nie da.
- Dobrze, nie ma
sprawy. – szepnął.
ROZDZIAŁ 22
„Ludzie nie chcą znać prawdy, chętnie
przyjmują kłamstwa, jeśli dają im lepsze samopoczucie.”
Na kolację u rodziców Davida
postanowiłam włożyć sukienkę, która była biała w czarne kwiatki i buty
gladiatorki z wysokim obcasem. Gdy skończyłam się malować, przyglądałam się sobie
w lustrze. Szczerze powiedziawszy byłam zadowolona z siebie i z tego jak
wyglądałam.
- Gotowa? –
spytał David, wchodząc do mojego pokoju.
- Jasne, już
zaraz schodzę. – szepnęłam.
On wyszedł, a ja
wypachniłam się jeszcze moimi ulubionymi perfumami, założyłam buty i zeszłam
zaraz za moim chłopakiem.
- Jedziemy? –
spytałam, przewieszając przez ramię swoją ulubioną, małą torebkę.
- Jasne.
Wzięłam w rękę
już tylko mój sweterek i poszliśmy do David’a czarnego samochodu.
Na dworze nie
było jakiejś pięknej pogody. Nawet zaczęło kropić, ale nie przeszkadzało to
jakoś bardzo.
Po jakiś
dwudziestu minutach, gdy byliśmy w Santee, David skręcił w bramę, po czym
byliśmy na nie za dużej, ale ślicznej posesji z domem i fenomenalnym ogrodem. Budynek
był w kolorze soczystej brzoskwini, a okna i drzwi w kolorze ciemnego drewna.
Był to naprawdę śliczny domek. Nie za duży, nie za mały. Taki w sam raz.
- Ślicznie tu. –
szepnęłam do Davida, gdy podążaliśmy do wielkich, potężnych drzwi.
- Teraz wiesz
gdzie się urodziłem i wychowałem. – uśmiechnął się do mnie.
- Noo.
Mój ukochany
zadzwonił do drzwi i czekaliśmy, aż ktoś nam otworzy. Po kilku sekundach
otworzyła nam pani Marie.
Kobieta była
ubrana w odświętny nieco strój, a na to fartuszek. Po chwili już można było
poczuć unoszące się wonie pysznych potraw.
- Witajcie
kochani. – powitała nas wesoła.
- Dzień dobry. –
przywitałam ją uściskiem dłoni, jednak ona jeszcze do tego mnie przytuliła.
- Cześć mamo. –
powiedział David do pani Barthes.
- Wejdźcie. –
powiedziała, po czym obydwoje posłusznie spełniliśmy jej prośbę.
Siedzieliśmy przy
stole pełnym potraw. Był kurczak, sałatki, przekąski, wszystko… I co najlepsze.
Wszystko było pyszne. Nie mogłam się normalnie najeść. Heh.
Po skończonej
kolacji, pani Barthes przygotowała ciasto oraz herbatę, przy której zaczęliśmy
rozmowę.
- Słyszałem Alex,
że za dwa tygodnie twój ojciec wraca, prawda? – spytał ojciec Davida.
- Tak. –
szepnęłam, upijając jeden łyk, jeszcze nieco ciepłej herbaty.
- Pewnie już nie
możesz się doczekać jego przyjazdu, nieprawdaż? – spytała z uśmiechem pani
Marie.
- Nie zaprzeczę,
w końcu ponad trzy miesiące już go nie widziałam.
- A jak tam Beth?
– spytał pan Joseph swojego syna.
- Później o tym
porozmawiamy.
- Ale dlaczego?
Dawno jej nie widziałem.
- No tak, wzięła
tymczasowy urlop.
- Heh, pamiętasz
pierwszy dzień, jak do ciebie przyjechała? – zapytał, śmiejąc się pan Joseph.
- Tak, to były
czasy. Albo na studiach, jak wy mnie z nią i jej rodzicami odwiedziliście. –
mój ukochany uśmiechał się i przypominał „ich” stare czasy.
Oni coś tam dalej
o niej mówili, a mi aż gorąco się zrobiło. Nie mogłam słuchaj o tej głupiej
zołzie. Było to strasznie irytujące, tym bardziej, że wiedziałam, że ojciec
Davida robi to specjalnie. On mnie nigdy nie lubił, ale żeby jeszcze coś
takiego robić? Ciągle o niej drążyli temat, a David prowadził tą rozmowę i nie zwracał
na mnie uwagi. Nawet na mnie nie spojrzał. Zaczęło mnie to już serio
denerwować. Po pewnym czasie myślałam, że sam pan Joseph zaczyna namawiać go do
Beth, jeszcze przy mojej obecności.
Widziałam, że
pani Marie zauważyła moją minę i stosunek do tej sytuacji.
- Alex, chodź ze
mną do kuchni. – powiedziała. – Pomożesz mi. – uśmiechnęła się serdecznie.
Tylko ona była taka miła.
Poszłyśmy do
wielkiej, zielono-czarnej kuchni. Pomieszczenie było ogromne, a wszystko w
środku wydawało się takie nowe, czyste. W ogóle nie używane.
- Co mam wziąć? –
spytałam pani Barthes, która opierała się tyłem od stołu.
- Nic, ale po
prostu widziałam jak reagujesz na ten temat. Widziałam smutek w twoich oczach,
jak się czujesz, więc wzięłam cię tutaj. – patrzyła na mnie. – Wiem jak się
czułaś. Ale mój mąż zawsze uważał, że do Davida pasuje tylko Beth, nawet jak
była Julia.
- No tak, ale
wkurzało mnie nawet teraz to, że on miał mnie gdzieś. Nawe na mnie nie
spojrzał. Ciągle było tylko Beth…Beth...Beth.
- Niedługo pewnie skończą, jak podamy mały
deser. Przez to wszystko, aż przypomniało mi się jak on był z Beth.
- Co? – spytałam
nie dowierzając, chciałam wierzyć, że się przesłyszałam.
- To ty nie
wiedziałaś? – była zdziwiona pani Barthes. - Oni byli ze sobą, nawet u nas
wtedy spali i to razem, więc wiesz. Ale ich związek długo nie potrwał.
Skończyłyśmy po
tym temat nie mogłam tego słuchać.
I tak pani
Barthes zaczęła kroić ciasto, a ja przygotowywać talerzyki i herbatę. I
rzeczywiście, gdy podaliśmy w końcu coś słodkiego, obydwoje się zamknęli i
zaczęli jeść.
Dopiero teraz
David sobie o mnie przypomniał, sunąc swoją dłonią po moim kolanie. Jednak ja
wkurzona po prostu odepchnęłam ją. On spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, jednak
ja odwróciłam twarz w stronę talerza, gdzie akurat nabierałam na widelczyk
kolejny kawałek sernika.
Gdy skończyliśmy,
David zaczął.
- My może już
będziemy się zbierać. – zaapelował mój chłopak.
- Synku, a może
zostaniecie na noc. Popatrz jest godzina zaraz dwudziesta trzecia, jest ciemno,
a na dworze burza. Co wam zaszkodzi? – była miła pani Marie.
- Mamo, nie
będziemy wam sprawiać kłopotu. – zakomunikował David.
- Daj spokój,
jaki kłopot? – spojrzała na niego jego mama. – Chodźcie. – powiedziała, po czym
powędrowaliśmy za nią na górę. – Tutaj jest dla ciebie pokój. – wskazała na
jedne drzwi. – Wszystko jest przygotowane, dobrze, że pomyślałam. A ty synku do
siebie.
I tak obydwoje
mieliśmy osobne pokoje. Nawet się cieszyłam.
- Mamo, my
będziemy razem w pokoju. – zażądał David. – Chcemy być razem. – powiedział za
nas dwoje co mi się nie spodobało.
- Niekoniecznie.
Mi będzie dobrze SAMEJ w tym pokoju. – zaapelowałam dosadnie.
Ja patrzyłam na
David’a zła. Nic mi nie powiedział na ten temat, nic. Kompletnie. On miał
zakłopotaną minę, a ja byłam wręcz wściekła.
- Kochanie, chodź
porozmawiamy… - szepnął do mnie.
- Nie chcę, teraz
nie… - powiedziałam dosadnie, po czym weszłam do pokoju w którym dziś miałam
spać.
- Proszę cię. –
zatrzymał mnie, chwytając za łokieć.
- Powiedziałam
nie. – krzyknęłam w szepcie. – Daj mi teraz spokój. – wysyczałam.
Po chwili do
pokoju weszła pani Barthes i dała mi ubranie w którym miałam spać, inaczej
piżama. Po czym zaczęłam przygotowywać się do snu. Nakluczyłam już pokój, aby
nikt nie wszedł i położyłam się.
ROZDZIAŁ 23
„Bo i kłótnia może być darem - o ile nie
dzieli, a oczyszcza i zbliża.”
Leżałam na
miękkim łożu, niczym z średniowiecza pod grubą i puszystą pierzyną. Tej nocy
kompletnie nie potrafiłam zasnąć. Ciągle chodziło mi po głowie, to, że David
mnie okłamał. Zawsze mówił, że on nie chciał jej, że on nie widział w niej
kobiety dla siebie, a jednak. Byli razem. I nie ma co teraz zaprzeczać. Było mi
z tym źle. Gdy pani Marie mi o tym mówiła, czułam się upokorzona. Tym, że nic
nie wiedziałam, że byłam głupia, że o to nie spytałam, że on mnie okłamał.
Wszystko teraz wydawało się takie ponure, a zarazem beznadziejne.
Starałam się
zasnąć i zapomnieć. Dopiero po długich przemyśleniach udało mi się zamknąć „na
klucz” oczy i zasnąć wtulona w miękkie pierze.
Ranek. Obudziłam
się przez promienie dobijające się przez powieki. Delikatnie otworzyłam swoje
oczy, rozglądając się zaraz po pokoju, po czym przypominając sobie o
wczorajszym. Nie chciało mi się wstawać. Leżałam jeszcze jakieś piętnaście
minut, po czym wstałam i poszłam do łazienki, która znajdowała się w pokoju.
Przemyłam twarz
ziemną wodą, spoglądając na lustro. Wielkie wory pod oczami, a do tego
rozmazany makijaż, którego zapomniałam przez to wszystko zmazać wczorajszego
wieczoru. Wyglądałam niczym krwawa Marry z lustra. Wielkie, podkrążone, czarne
oczy, płaskie włosy i ze smutną, a zarazem straszną miną spoglądająca w lustro.
Gdy byłam ubrana
i umyta, siedziałam na jednym z krzeseł na balkonie i wpatrywałam się w naturę,
która znajdowała się w oddali.
Po śniadaniu,
przy którym była kompletna cisza, ja z Davidem pojechaliśmy do domu. Nie miałam
z nim ochoty rozmawiać. Wszystko było oczywiste. On niejednokrotnie próbował
mnie namówić do rozmowy. Abym mu powiedziała o co chodzi, za co jestem zła.
Kurde, jakby sam nie wiedział.
Zaraz po wejściu
do domu, z szybkim pędem poszłam do siebie, do pokoju.
- Alex poczekaj!
– wołał za mną David, jednak ja się nie obracałam. – Kochanie proszę cię. – w
końcu zatrzymał mnie za łokieć, przez który pociągnął mnie i musiałam się do
niego odwrócić.
- Czego chcesz?!
– spytałam naburmuszona.
- Dlaczego jesteś
na mnie zła?
- Zła? Jestem
wściekła, rozumiesz?! – krzyknęłam.
- To powiedz mi
chociaż dlaczego?
Nie wytrzymałam i
wybuchnełam.
- Okłamałeś mnie!
Cały wczorajszy wieczór rozmawiałeś z ojcem jaka ta Beth cudowna, jaka
niesamowita. Potem dowiedziałam się, że byłeś z tą idiotką, a do tego, że
jeszcze z nią spałeś jak byliście u twoich rodziców. – wykrzyczałam mu prosto w
twarz, która była jakieś pięć centymetrów przed moją.
- Mała to nie
tak. – szepnął, próbując chyba wymyślić jakiś argument na swoją obronę.
- A jak? Powiedz
mi, bo nie wiem. – spytałam ze sarkazmem, była dość długa chwila ciszy. –
Widzisz, nie wymyślisz nic na poczekaniu. Daruj sobie. – odepchnęłam go z
całych sił, co raczej aż tak nie poskutkowało, ale weszłam do swojego pokoju,
trzaskając drzwiami i klucząc je.
Z tej całej
presji aż popłakałam się. Upadając na kolana na zimną powierzchnię.
- Kochanie
otwórz. – mówił David, pukając do drzwi. – Proszę cię, wysłuchaj mnie. To nie
jest do końca tak. Okej, byłem z nią. Ale ile? Tydzień, może dwa. To było zaraz
po śmierci Julii, jakieś dwa-trzy miesiące. Jeszcze wtedy po tym wszystkim się
nie pozbierałem, a ojciec powiedział, że ulży mi, gdy znajdę sobie jakby taką
„maskotkę pocieszenia”. Pomyślałem wtedy, że może czemu nie? Może zdołam nawet
ją pokochać, ale niestety, nigdy więcej nic do niej nie czułem niż przyjaźń.
Gdy sobie to uświadomiłem, zakończyłem to.
- Ale spałeś z
nią. – szepnęłam.
- Nie spałem. –
usłyszał. – To nie było łatwe. Mówię tobie, że było to tuż po śmierci Julii,
nie potrafił bym. W każdym razie z nią.
Teraz jeszcze
bardziej się popłakałam, bo nie wiedziałam już w co wierzyć. Z jednej strony
było to oczywiste, powinnam mu wierzyć, ale z drugiej strony nie umiałam,
ciągle miałam przed oczami, że oni się kochają. Nie umiałam teraz wyrzucić tego
z głowy.
- Otworzysz? –
szepnął mój ukochany.
Ja nie czekając
dłużej wstałam z drewnianych paneli i pokierowałam się do drzwi, które po
chwili otworzyłam.
Nie patrząc w jego twarz, wtuliłam się w jego ciepłe i
umięśnione ciało. On mocno mnie objął, jakby miał mnie zaraz stracić.
Szlochałam w jego koszulę i miałam już tylko nadzieję, że mi powiedział prawdę.
- Kocham cię,
wiesz? – szepnęłam do niego.
- A nie wiesz jak
bardzo ja ciebie. – pocałował mnie w czółko, po czym spojrzał mi w oczy.
Jest niedziela
wieczór, ja i David oglądamy zdjęcia z jego młodości. Niemal się posikałam gdy
mi pokazał swoje zdjęcie z liceum. Kurde, jaki on był ulizany. Aż śmiech na Sali.
A gdy był takim małym bąblem w wieku jakoś dwa latka, to już nie śmiech na
Sali, ale na całej ziemi. Na niemal każdym zdjęciu bez majtek i poszarpanymi
ciemnymi włoskami i wielkim uśmiechem na twarzy.
- Ale i tak byłeś
słodki. – szepnęłam na koniec.
- No wiem. –
powiedział nieśmiały, po czym obydwoje wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
- Żebyś widział
zdjęcia, jak ja kiedyś wyglądałam. To była masakra.
- Na pewno byłaś
słodka.
- Jasne… No, ale
kiedyś ci pokażę.
- Mam nadzieję.
Kolejne dni
mijały, a do ojca przyjazdu został niecały tydzień. Jest akurat piątek i
czekam, aż David przyjdzie z pracy. Obiecał mi niby jakąś niespodziankę. Nie
wiem co chce zrobić czy dać, ale jestem niezmiernie podekscytowana. Na jego
przyjście uszykowałam pyszną obiadokolację, po czym poszłam się przebrać.
Założyłam na siebie granatowe rurki i czarną bokserkę, a do tego czarne
balerinki wsunęłam na stopy.
Czekając na
ukochanego w salonie, oglądałam nudnawe telenowele, które były strasznie nudne.
Po jakiś trzydziestu minutach dopiero, ktoś otworzył drzwi do domu, a ja
podekscytowana pobiegłam w podskokach. Był to oczywiście David, nie kto inny.
- Hej! –
krzyknęłam, rzucając jak zawszę się mu na szyję i wskakując na jego biodra, po czym
wpijając się w jego gorące usta.
- Ej, spokojnie.
– zaśmiał się, gdy odczepiłam się od jego słodkich ust.
- Nie lubisz
tego, tak? – spytałam schodząc z niego.
- Uwielbiam to,
ale pierw chcę ci coś dać. – zaapelował, wyciągając mnie na dwór, po czym
klucząc drzwi od domu i nakazując mi wejść do samochodu.
- A powiesz mi co
to jest? – spytałam zaciekawiona.
- Zobaczysz.
- Ale zrobiłam
nam obiad, wystygnie.
- To się najwyżej
podgrzeje. – uśmiechnął się do mnie, a ja zaciekawiona wsiadłam do auta.
ROZDZIAŁ 24
„Prezenty dostają tylko ci, którzy się mogą
zrewanżować.”
Nie mam pojęcia
gdzie jechaliśmy. On raz skręcał, raz przez jakieś pustkowia jechał, ale nie
długo. Po chwili zatrzymaliśmy się przy starym domku na wsi, zaraz obok San
Diego.
- Co my tutaj
robimy? – spytałam, wtulając się w mojego ukochanego.
- Chodź.
On zapukał do
małej chatki i czekaliśmy.
Domek, jak domek.
Mały, z czerwonym dachem i nie otynkowanymi ścianami. Z drewnianych drzwi
schodziła farba, a okna były stare, niczym z lat dwudziestych.
Nagle ktoś
otworzył nam drzwi. Był to jakiś stary mężczyzna. Kompletnie nie wiedziałam co
tu robimy. Po chwili usłyszałam jakieś głosy, okazało się, że to małe pieski.
- Wejdźcie,
czekałem na was. – odpowiedział starszy pan.
Pokierowaliśmy
się do dalszej części domu, skąd pochodziły piski szczeniaków.
- Ale słodkie. –
podeszłam do sześciu różnych i zaczęłam je głaskać. – O jej.
Wszystkie były
takie małe i chętne do zabawy. Tylko jeden był taki jakby samotny, niechętny.
Leżał tylko na rogu kartonu w którym były i przyglądał mi się. Był taki
brązowo-biały, z nieco przydługimi uszkami i czarnymi łapkami.
- Nie mam co z
nimi zrobić… - zaczął domownik. - … więc David zaoferował się, że jednego by
wziął.
- No kochanie… -
podszedł do mnie, kucając obok mój ukochany. – Wybierz sobie. Sam nie
wiedziałem czy się zdecydować na to, ale są słodkie.
- One są cudowne.
– aż prawie się popłakałam ze szczęścia.
Zawsze marzyłam o
tym, aby mieć psa. Nigdy go nie posiadałam, bo moja mama była uczulona, ale
teraz to chyba bez różnicy.
- To którego
wybierasz? – spytał.
- Tego. –
wskazałam na samotną psinkę, o której wcześniej myślałam.
- Weź go.
Delikatnie
podniosłam na rączki przestraszonego pieska, tuląc go do swojej piersi. Był taki niewinny i samotny. Już go
pokochałam, taki śliczny.
- No, to cieszę
się, że powoli maleje mi ich liczba. Mniej do uśpienia. – poinformował starszy
pan.
- Jak to? –
spytałam, przerażona na wieść, że niedługo nie będą żyć.
- Nikt ich nie
chce, a co mam z nimi zrobić. Pojutrze przyjeżdża weterynarz i się nimi zajmie.
- Biedactwa.
I tak
pojechaliśmy do domu. Jeszcze wstąpiliśmy tylko do sklepu zoologicznego, aby
kupić najpotrzebniejsze rzeczy dla szczeniaczka i gotowe.
- A jak mogę go
nazwać? -spytałam.
- Jak chcesz?
- To pomóż mi. -
zaoferowałam.
- A to
dziewczynka czy chłopiec. – podniosłam pieska i zerknęłam, okazał się być
chłopcem.
- Pies. –
zaapelowałam.
- To może Chucky?
– spytał David.
- Nie, to brzmi
jak z tego horrory „Laleczka Chucky”.
- A karmelek?
- Nie, a co
myślisz o Łatek?
- Świetnie. No to
mamy łatka.
- Dziękuję
jeszcze raz za niego. – pocałowałam w policzek mojego chłopaka.
- Tylko ten
buziak? – zdziwił się prawie nie wybuchając śmiechem.
- Powiedziałam
też „Dziękuję.”
- Wieczorem mi
dasz! – powiedział uwodzicielsko mój ukochany.
- Chyba śnisz. –
zironizowałam poprzez śmiech.
- Jeszcze się
przekonasz. – zamruczał.
Leżąc na łóżku w
samej bieliźnie i czekając, aż David opuści łazienkę, rozwiązywałam z nudów
sudoku. Na ziemi, na dywaniku spał łatek, ślicznie kuląc się do swojego ciałka.
On był taki uroczy.
Gdy łazienka była
wolna, a mój ukochany pałętał się w samym ręczniku na biodrach, weszłam pod
prysznic.
Obmyłam swoje
ciało kokosowym żelem, po czym cała się wypłukałam wodą, aby cała biała piana
ze mnie zeszła. Po wyjściu z kabiny, podeszłam do umywalki i umyłam ząbki, po
czym włożyłam na siebie czystą bieliznę.
Wychodząc z
łazienki, zauważyłam, że David szuka czegoś w szafie, odwrócony do mnie tyłem.
- Co robisz? –
wyjrzałam zza jego ramienia.
- Nic. – przerwał
swoje dotychczasowe zajęcie i obrócił się do mnie, oplatając swoje ręce wokół
mojej talii.
- Co tak
patrzysz? – spytałam, gdy on swoje ślepia wlepiał w moją twarz.
- Mówiłem ci już
kiedyś, że jesteś najpiękniejsza na świecie. – szepnął mi do ucha.
- Nie myślisz, że
dostaniesz. – cofnęłam się od niego.
- Oj daj spokój.
– i zaczął mnie gilgotać, a ja ledwo powstrzymywałam się od śmiechu.
Po chwili
padliśmy na łóżko, a ja się dalej śmiałam i nie mogłam opamiętać. W końcu on po
chwili był nade mną. Prawie nagi, tylko w bokserkach, jak i ja w samej
bieliźnie. Po niedługim czasie nasze usta złączyły się w jedność, a oddechy
powoli zaczęły być ciężkie i głośne. Ja mruczałam z podziwu, nie mogąc
powstrzymać się od rzucenia na niego. On powoli przymierzał się do odpięcia mi
stanika, gdy nagle usłyszeliśmy szczekanie naszego pieska. Oboje odwróciliśmy
się w jego stronę, a on biedny, na możliwość swoich sił szczekał i przyglądał
się nam. Był taki piękny.
- Ooo, chodź do
mnie. – zaczęła mówić, schodząc z Davida i idąc do szczeniaka, biorąc go na
rączki. – Jesteś taki słodki, tak? – zaczęłam się z nim bawić. – Moje
maleństwo. Jesteś takim moim małym synkiem wiesz? Jesteś najsłodszy, tak? Jak
ja cię kocham. – zaczęłam się z pieskiem drażnić, co on lubił.
- No nie mogę
uwierzyć, przegrałem z psem. – westchnął David, podnosząc się z łóżka.
- Takie życie.
Inni mają urok, inni charakter.
- Chcesz
powiedzieć, że jestem brzydki? – zaczął pytać, zadziornie się uśmiechając.
- Tego nie
powiedziałam. – zaczęłam się sprzeczać.
- Ale
zasugerowałaś.
- Ale nie
powiedziałam.
- Osz ty. - i zaczął mnie gilgotać, przez co puściłam
pieska na miękką pierzynę, który zaraz zszedł na ziemię i wyszedł z pokoju. Gdy
się uspokoiliśmy, mój ukochany był nade mną. – Serio jestem według ciebie
brzydki? – spytał David.
- Nie. – lekko
wzięłam jego krótkie kosmyki włosów i zarzuciłam za ucho. – Jesteś cudowny. –
lekko musnęłam jego wargi. – Serio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz